Pierwszy raz, od wstąpienia do watahy, nie miałam najmniejszej ochoty iść do szkoły. Ale nie powinnam uciekać z lekcji i robić sobie zaległości... Ech, pewnie i tak już niedługo nie będę chodziła do szkoły, ale puki jestem sobą mam swoje obowiązki... Nie mogę zwracać na siebie uwagi, więc znalazłam jakąś zimową czapkę i wcisnęłam ją na głowę zasłaniając już dostrzegalną ilość czarnych kosmyków. Będę twierdziła, że jest mi zimno. Szkoda tylko, że jest ze 28 stopni na zewnątrz. Zebrałam książki do torby i wyszłam z jaskini. Kiedy stanęłam przed wejściem miałam ogromną ochotę zwiać, ale zwalczyłam pragnienie i poszłam do szkoły.
*******
Na lekcjach nie byłam w stanie się skupić. Wszystko mnie rozpraszało i niewyobrażalnie drażniło. Każdy szept, każde szurnięcie kartką i skrobnięcie piórem, a to wszystko wydawało mi się takie monotonne i bezmyślne. Męczyłam się na lekcjach i wyczekiwałam nawet najkrótszej przerwy pomiędzy zajęcia mi by móc choć trochę ochłonąć. le za każdym razem miałam ochotę zwiać i nie iść na następną godzinę męczarni. Na przerwie przed ostatnią lekcją wyszłam na dziedziniec i usiadłam pod ulubionym drzewem basiorów, którzy siedzieli na nim i teraz, ale w mniejszym składzie niż zwykle. Byli Snow, Mirand i Tsune, brakowało Lutina i...G... Dobrze że Lut przychodzi do szkoły. Co prawda nie jest w stu procentach tym samym Lutinem co zwykle, ale to nie zmienia faktu, że ja na jego miejscu po czymś takim nie wychodziłabym z łóżka prze jakiś miesiąc. Trzyma się ten basior bardzo dobrze. Przynajmniej mam taką nadzieję... Siedziałam z zamkniętymi oczami i pewnie wyglądałam dość dziwnie, bo Mirand zsunął się trochę z drzewa by na mnie popatrzeć. Otworzyłam oczy i przyłapałam go na podglądaniu mnie. Basior uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech, ale jakoś tak...niechętnie?
-Nie za gorąco ci w tej zimówce? Jest tak ciepło.
Miał rację, ale nie mogłam tego okazać, bo straciłabym przykrywkę, więc tylko poprawiłam czapkę.
-Nie. Jest mi w sam raz.
-Jesteś pewna? Możesz od tego dostać udaru. Lepiej, żebyś ją zdjęła.
-Dzięki za troskę, ale nie. Umiem sama o siebie zadbać.
-Jak tam chcesz. Ale nie mów potem, że nie ostrzegałem.
-A może ona boi się zdjąć czapkę? - zasugerował Tsune. Nie zdążyłam się powstrzymać i instynktownie złapałam nakrycie głowy dając basiorom znać, że mi na niej zależy. Tsune spojrzał się tylko na Miranda, zeskoczył z drzewa i szybkim ruchem zerwał mi zimówkę z głowy.
-Nie! - krzyknęłam i próbowałam zakryć swoje włosy. Mirand i Tsune na chwile zaniemówili, a Snow, którego wcześniej nie obchodziło to co się dzieje, nagle się zainteresował.
-Wow. Co ci się stało z włosami? Przefarbowałaś sobie?
Puściłam jego komentarz mimo uszu. Wkurzona wyrwałam Tsune'owi czapkę i nie z własnej woli pchnęłam go przy pomocy magi na ziemię. Podniósł się i popatrzył na mnie zdziwiony. Fuknęłam, założyłam z powrotem zimówkę zasłaniając "pofarbowane" włosy i ruszyłam do budynku szkoły. Akurat wtedy zadzwonił dzwonek oznajmując początek lekcji, więc weszłam od razu do sali. Lekcja w typie tych szczególnie nudnych. Dziwne, zwykle mnie lekcje nie nudzą, a jeśli chodzi o Zaklęcia i Uroki, to był mój ulubiony przedmiot. A teraz? Nie mogłam się na niczym skupić i co chwilę wodziłam bezsensownie wzrokiem po sali. W pewnym momencie spostrzegłam, że Octavius na mnie patrzy i poczułam nagły strach. Tylko, że to nie ja się bałam. Czyżby On się bał Octaviusa? Ale czemu? Nagle świat przed oczami mi się rozmazał i pojawił się Nightwolf Moon. >Po lekcji masz od razu wracać do jaskini, bez jakichkolwiek postojów! Tylko nie zwróć na siebie niczyjej uwagi.< Świat znów stał się wyraźny. Zerknęłam na wilki siedzące najbliżej mnie czy przypadkiem ktoś nie zobaczył mojego odpływu. Na szczęście nikt nic nie spostrzegł. Otrząsnęłam się, otworzyłam książkę i zaczęłam czytać, a raczej próbowałam...
***
Kiedy lekcja się skończyła czym prędzej pozbierałam swoje rzeczy. Niestety zatrzymał mnie nie kto inny jak sam Octavius, cóż za wyróżnienie. Co? Już nawet przestaję myśleć jak ja...
-Sunset, mogłabyś zaczekać chwilę? - odezwał się profesorek zza biurka. - Muszę z tobą porozmawiać.
-Ja...ja nie bardzo mogę - zaczęłam się wycofywać z sali.
- Masa pracy domowej, uczenia się na jutro i...
-To zajmie tylko chwilę
-Jeszcze miałam się spotkać z Artemisem...Na prawdę nie mogę proszę pana... Może jutro?
-Ale to jest ważne.
-Muszę już iść profesorze. Do widzenia!
Wybiegłam z sali zanim Octavius zdążyłby powiedzieć coś jeszcze... Co się ze mną dzieje? Kompletnie tracę już siebie... Pobiegłam korytarzem i wpadłam prosto na Lutina rozmawiającego z Galaxy'ą. Czemu zawsze na niego?
-Uważaj jak chodzisz! - powiedział Lutin.
Odwróciłam się do niego i z moich ust poleciały nie moje słowa:
-A może ty byś uważał jak stoisz i nie ładował mi się pod łapy?
-Co cię ugryzło? Gorszy dzień, czy co?
-Problem? Idź się wypłacz grobowi, jak ci to przeszkadza.
Lut zamilkł, a w jego oczach pojawiła się pustka. Wycofał się pod ścianę i osunął po niej praktycznie bezwładnie. Galaxy spojrzała na Lutina, a potem rzuciła mi chłodne spojrzenie..
-Wiesz? To nie było zbyt miłe.
-No i? Ty się SMOKU nie wtrącaj.
Ktoś wybuchł za mną głośnym śmiechem. Nie odwracając się domyśliłam się, że to Amai, bo Galxy skrzywiła się patrząc w stronę skąd dobiegł śmiech.
-Ale ci pojechała!!! Brawo Sunset!
-Pozwoliłam ci się śmiać? - warknęłam. Kiedy zaczęłam wymianę zdań z waderą, Galaxy zabrała od nas Lutina. Koszmarnie go potraktowałam. - Ładnie to tak podsłuchiwać czyjąś rozmowę? I odkąd to niby jesteśmy na ty?
-Ej, spokojnie. Wszystko okej?
-Nie zadawaj mi durnych pytań. Lepiej zmiataj stąd zanim się wkurzę.
-Dobra, skoro nie chcesz mojego towarzystwa to powiedz to normalnie a nie w taki sposób...
Warknęłam na waderę i odeszłam od niej. Wybiegłam ze szkoły i ruszyłam do jaskini. W drodze ochłonęłam trochę i dopiero wtedy dotarło do mnie co się stało. Co to miało być?! Aż tak już nie jestem sobą? >To kara za nieposłuszeństwo. Nie słuchasz moich poleceń to sprawię, że skrzywdzisz swoich przyjaciół twoimi łapami. Zapamiętaj to sobie!< Warto wiedzieć... Rozejrzałam się uważnie po okolicy. Trawa lekko kołysała się muskana wiatrem. Jakiś motyl latał z zainteresowaniem wokół jakiegoś kwiatka. Parka ptaków, chyba rudzików, uwijała się przy gnieździe wysoko na drzewie. Słońce przebijało się przez liście i muskał mój pyszczek. Wszytko to było takie jak zwykle. Świat nie przejął się, że jeden z pyłków na jego wyjściowej marynarce właśnie stał się więźniem swojego ciała. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-A więc taki mój los? Zostać pokrowcem na demona?
Wiatr delikatnie rozwiał mi włosy. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w krajobraz. Łza spłynęła mi po policzku. Już, więcej tego nie wszystkiego nie zobaczę. Zeszłam z drogi i weszłam w gęstwinę. Spojrzałam jeszcze raz za siebie.
-Do widzenia świecie. Miło było!
Odwróciłam się i zniknęłam w lesie. Przez następne 10 dni nikt mnie nie widział i każdego dnia traciłam część siebie...
<Artemis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz