Chodziłem sobie bezczynnie po górach. Wybrałem się tam z jednego powodu: chciałem pozwiedzać. Ale co tu nazwać zwiedzaniem? Chodzeniem, nie przygląając się przepięknym widokom tylko leść gdzie nogi poniosą? Szedłem jak zawsze wyznaczonymi ścieżkami. Nie był potrzeby haszczować, chociaż bardzo to polubiłem.
Szedłem właśnie przez wąśkie pasmo gór lisich, gdzie mieszka wiele lisów. Ogólnie to nadal były tereny naszej watahy, więc? No właśnie ,,więc?" Straciłem żone i dziecko no i po prostu miałem się z tym pogodzić. Czasem myślałem, żeby się zabić ale to by było bez sensowne. Rozmyślając tak nie zobaczyłem, że zmierza do mnie lisów- wojowników. Łapą odgarnąłem mase kamieni i rzuciłem w tył. Usłyszałem charakterystyczne ,,auć". Wiedziałem, że był to napastnik bo kto inny mógłby za mną iść. Zacząłem uciekać.
Gdyby ktoś spytały mnie po tym czy się bałem, nic bym mu nie odpowiedział. Może bałem się, może nie. Po prostu wiedziałem, że trzeba uciekać.
Aż wreszcie dotarłem na szczyt, odwróciłem się. Naliczyłem się z dziesięciu. No cóż, miła niespodzianka. Po co czekać? Zaatakowałem ich pierwszy. Zabiłem dwóch, gdy skojarzyli się, że ich mogę zabić. Okrążyli mnie i po krótkiej chwili skoczyli na mnie.(wszyscy). Dwóm podgryzłem gardła, trzech podziurawiłem pazurami, a pozostałych odpchnąłem i polecieli w dół. Zacząłem się śmiać, ale był to śmiech bólu.... Popatrzyłem się na lewe żebro: był tam wbity ostry nóż do połowy ostrza. Popatrzyłem się w przód: na kolejnym szczycie byli ci z mojej drużyny polowania. Przed całkowitą utratą przytomności, wystrzeliłem flare i....... padłem jak trup.......
<Ktuś z polowania może?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz