- Ugh... Jak mógł! Chciałem piątkowe popołudnie spędzić z chłopakami na boisku, a ten z czym mi wyjeżdża! Wkurzyłem się bardzo, ale to ukrywałem. Taki piękny dzień... Zamiast siedzieć nad książkami i wiecznie mówić o nauce, ojciec nas woła do jaskini. Chyba można się rozerwać od czasu do czasu, nie? Chciałem dziś akurat iść z Tsune'm do wąwozu... Jezuu! Jak ja jestem wkurzony... Ostatnio w wąwozie dzieją się dziwne rzeczy. Taravia mówiła o dziwnych odgłosach dobiegających z najtrudniej dostępnych jego miejsc. Wspominała też o wrzaskach, skowytach i jękach. TO COŚ DLA MNIE! Zapowiadała się przygoda, a ten mi tu z takim czymś wyjeżdża... Pozer wrodzony! - szemrałem sobie pod nosem.
Berani szła wolnym truchtem przed nami, a my na tyłach.
- A co miałbyś innego do roboty w ten dzień?- zapytał patrząc w chmury.
- No nie wiem... Na przykład przynajmniej SPĘDZAĆ czas z kimś, a nie ciągle książki, książki, nauka, nauka i co jeszcze!- warknąłem na brata wystawiając kły.
- To jest już inny temat, Lut... Nie ładuj na mnie gniewu, gdyż kto nas prosił byśmy wrócili wcześniej? - spojrzał na mnie.
Odwróciłem głowę w inną stronę.
- OJCIEC! Teraz już nie pastwij się nad sobą i chodźmy. Już 30 minut od dzwonka, a zwykle idziemy do domu z 10 minut - westchnął ciężko.
- Dobra - wyszemrałem cicho.
Idąc ścieżką przed Berani usłyszeliśmy trzepot skrzydeł. Niebieskie pióro opadło mi na twarz. Przed nami wylądował nie kto inny, a Artemis!
- Siemasz wujku, co tam?- zapytałem poprawiając moją czuprynę.
- Nie przejdziecie tutaj... Lawina się osunęła na ścieżkę obok, od strony zatoki. Przyczyna jest niewiadoma. Nie przechodźcie tam, lawina może znowu nas zaskoczyć - powiedział tajemniczo.
- To polecimy, Berani wskakuj - wyprężyłem grzbiet.
- Nie - waderka odwróciła się.
- Czemu?- podniosłem brew.
- Nie lubię latać... - oburzyła się.
- Ehh... - sapnąłem po chwili.
- To pójdziemy drogą koło wąwozu, czyżby nie lepiej tak?- uśmiechnął się Gloire.
- Dobry pomysł, tam nie ma ryzyka zasypania. Ok, trzymajcie się! - Artemis wzbił się wysoko w powietrze, i zniknął w ułamku sekundy zostawiając za sobą smugę światła.
- Co mogło spowodować lawinę?- popatrzył na mnie brat.
- Nie mam pojęcia, na przykład... Jakiś wilk MEEGA nieuważny?- postawiłem krok przed siebie.
- Wilk by czegoś takiego nie zrobił, gdyby użył mocy by ruszyć lawinę, detektywi od razu by znaleźli tego wilka. Po rodzaju mocy, a Octavius ma je wszystkie zachowane w swoich kartach. Moce każdego, o określonych numerach magii - wytłumaczył.
- Ile ty nad książkami siedzisz... Nie traćmy czasu - wzleciałem nad ziemię, gdzieś z kilkanaście centymetrów.
Kontynuowaliśmy drogę do domu. ''Kłusem'' szliśmy koło przepaści kanionu. Było tam znacznie cieplej. Bardzo ciepło... Jak tu Taravia wytrzymuje?! Gloire, typowy cebularz. W ogóle nie wysportowany, woli coś takiego jak ''nauka''. BLEE! Sprawność fizyczna, czasem może się bardziej przydać niż ta cała na... nau.. Nauka? Tak, o to słowo mi chodziło! Gloire nie potrafił robić przewrotów zapewne, nawet wystarczająco wysoko skakać! Ja w porównaniu do niego to ponad magnateria!
- Mięczak - powiedziałem głośno i zaśmiałem się przkrywając łapą buzię ze śmiechu.
- Do kogo to mówiłeś?!- odwrócił się z wyszczerzonymi kłami.
- Gloire, nie obwijajmy się w bawełnę. Jesteś KIEPSKI przez duże K z ćwiczeń fizycznych, umiejętności sportowych. Na tych książkach twoje mięśnie zupełnie wysiadly - poklepałem go po przedniej łapie.
- COŚ TY POWIEDZIAŁ?! Kiedy chcę potrafię być lepszy niż ty! - zawarczał ostro.
- To udowodnij!- wzruszyłem ramionami.
- Udowodnij?- podniósł głowę.
- Tak, a co boisz się?
- Nie! Chyba ty - parsknął.
- Dobra, więc pokaż czy umiesz to zrobić! Wejdź na tamte drzewo przewalone nad najszerszą częścią kanionu od 20 lat - zaśmiałem się.
Wyprostował się i poszedł w jego kierunku. Berani się zatrzymała i podbiegła do mnie.
- Gdzie Gloire idzie?- zapytała miękkim glosikiem.
- Pokazać czy nie jest mięczakiem - odpowiedziałem.
- A kto to mięczak?- podrapała się po głowie.
- To ktoś co nic nie umie i wszystkiego się boi - uśmiechnąłem się szyderczo.
- Ja chyba nim trochę jestem...- przygryzła wargę.
- Chyba żartujesz! Jeszcze trochę i będziesz przewyższała odwagą i sprawnością fizyczną Gloire'a - dodałem szarmancko.
Gloire odwrócił energicznie głowę, a po oddaniu swego ''piorunującego'' wzroku wszedł na pień. Wielka sekwoja była tam przewalona od 20 lat.
- Żadnej magii i żadnych skrzydeł - oznajmiłem melodyjnym tonem.
Basior zawahał się przed chwilę, a potem... Zgrabnie szedł po kłodzie! Może nie jest aż takim mięczakiem? Moje nerwy i uczucie lepszym trochę osłabły. Przynajmniej tam wszedł! A to gdzieś 50-60 metrów nad ziemią? Może więcej nawet!
- Gloire, ja...- chciałem już mu powiedzieć co myślę, i wtedy kłoda się zarwała.
Moje serce wyleciało mi niemalże przez szyję, a ciarki na plecach dawały we znaki. Jakby trzasnął mnie nagle piorun.
- GLOIRE! - krzyknąłem szybko podbiegając do kanta przepaści.
Nie było po nim widać nawet pióra! Zerwało mi się prawie na płacz! Przełknąłem łzy i znowu się wydarłem.
- GLOIRE?!- odpowiedział mi ''Żyję!''- wrzasnął gdzieś z dołu.
- Och... Dzięki bogu, nic ci nie jest?- skoczyłem na półkę skalną niżej.
- Lutin! Uważaj!- gwałtownie krzyknęła wystraszona Berani.
- Nic...- głos się jakby urwał.
- Gloire?- znowu zapytałem. Nikt nie odpowiedział. COŚ SIĘ STAŁO. Nastawiłem skrzydła, co w stresie mi rzadko ''działały'' na dole było ciemno. Słońce tylko małymi smugami dochodziły w tą część kanionu. Pobiegłem wzdłuż go szukać.
- BRACIE?!- wydarłem się.
Nikt nie odpowiedział, głucha cisza była coraz bardziej nie do zniesienia. Biegnąc wąskim korytarzem zobaczyłem... Nie chcę o tym mówić. Obraz tego jest w moich oczach nawet do teraz. Na ściankach wąskiego korytarza ociekała pełnym strumieniem krew. Nic nie powiedziałem, strach przerodził się w koszmar. Jeden dzień zmienił się w najgorszą zjawę. Wszędzie ciepła krew. Nie mogłem znieść tego widoku, na końcu korytarza było okrągłe rozwidlenie. Stanąłem jak wryty. Na jeden sygnał moja czupryna opadła, też mój irokezowy ogon.
- Gloire?- moje oczy wypełniły łzy.
Na słońcu, na środku okręgu leżał mój braciszek w kałuży krwi. Lekki wiatr muskał jego niebieskie futro. Nie ruszał się, nie dawał żadnej oznaki życia. Z nikąd nadleciał Jerome - tata.
- TATO! POMÓŻ MU!- wydarłem się, tak że całą wataha mnie słyszała.
Ojciec podbiegł do niego, a w uściski wzięła mnie Angel.
- Angel - płakałem mocno.
Wadera uspokajała mnie przytulając i całując w czoło.
- Uspokój się, cicho... Lutin - jej głos też był ochrypły i przedzierał go strach.
- Mamo... - wreszcie powiedziałem waderze jak o mamie.
Berani również mnie przytuliła. Słyszałem uderzenia zegara, w mojej głowie ciągle było słychać ''tik-tak''. Tak w kółko. Nagle słyszałem tylko dźwięk ''tik''. Było to nieestetyczne i brzęczało mi to w głowie.
Zemdlałem w czułym uścisku Angel.
[*]
Gloire...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz