Pamiętam, jak bezsilny leżałem na śniegu. Mały, rubinowy punkcik, pulsujący ostatkiem życia, marznący, otoczony przez wilki. Zatapiały we mnie swe kły, szarpały moje futro, wgniatały mnie w śnieg, czerwony od mojej krwi. Osłaniały mnie przed najmniejszą cząstką ciepła, jakie dawało mi słońce. lód połyskiwał na ich kryzach, tak obfitych i majestatycznych.
Oddechy drapieżników przybierały zmatowiałe kształty, które natychmiast zawisały w mroźnym powietrzu. Zapach ich sierści, piżmowy i ziemisty, przywodził mi na myśl mokrego psa i woń palonych liści; był zarazem przyjemny i przerażający.
Z każdą chwilą ich pyski były coraz bliżej pulsujących krwią żył na mojej szyi.
Mogłem krzyczeć, lecz nie krzyczałem. Mogłem walczyć, mogłem je przepędzić, lecz tego nie zrobiłem. Po prostu leżałem, wpatrzony w intrygujące oczy tych stworzeń. Nie byłem w stanie zrobić choćby najmniejszego ruchu, pozwalałem, by robiły to, co robią.
Coraz więcej agresji.
Coraz więcej bólu.
Coraz więcej strachu.
A później przyjdzie spokój.
Myślałem tylko o jednym. Z całych sił, wytężając swój umysł, próbowałem przypomnieć sobie, jakie to uczucie, gdy jest ciepło.
Potem wilki jeszcze bardziej zacieśniły krąg. Podeszły zbyt blisko. Dusiłem się nie mogłem złapać oddechu. Coś zdawało się trzepotać i wyrywać z mojej piersi.
Nie było światła nie było słońca. Umierałem. Nie byłem w stanie przywołać do siebie obrazu błękitnego nieba.
Lecz nie umarłem. Dryfowałem, zagubiony w morzu zimna, by powrócić nagle do świata, odrodzić się w świecie ciepła.
Powstać w innym ciele.
Stałem się wilkiem, zdolnym do niemożliwych rzeczy. Zmienił się odbiór świata, moje postrzeganie go. Byłem silniejszy, zwinniejszy.
Już nie byłem sobą.
To mój początek, początek końca.
Nie wiem, co będzie dalej.
***
Ze snu wyrwał mnie nocny skowyt wilków. Znów miałem ten sam sen. Jak zwykle w takich chwilach wyszedłem na polowanie. Dość długo tropiłem zwierzynę. W końcu udało mi się znaleźć norę zająca. Gdy skradałem się prawie bezszelestnie on mnie usłyszał. Czym prędzej wybiegł ze swej nory. A więc zaczął się pościg. Był szybki, ale nie szybszy ode mnie. Wbiłem kły w jego szyję, a w chwilę potem poczułem ten wspaniały smak krwi. Wracałem do jaskini, ale czułem, że coś jest nie tak. Moje obawy potwierdziły się. Io nie było. Wyszedłem jej szukać. Lepiej będzie jak szybko ją znajdę. Moje obawy były w pełni uzasadnione, gdyż jeśli ktoś by ją zaatakował mogłaby się zmienić w Yuudai'a. Usłyszałem, że zza krzaków dochodzą odgłosy walki. Wyszedłem z krzaków, a tam była jakaś wojna watah. Jakiś wilk zaczął iść w moją stronę, więc czym prędzej schowałem się z powrotem w krzakach.
<ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz