Siedziałem wśród kręgu szumiących i olbrzymich topoli. Przypomniałem sobie przeszłość. Byłem wierny śmierciożercom i Czarnemu Panu. Ale to nie moja była wina. Zamknąłem oczy i popatrzyłem w bliższą przeszłość. Ciekawi? Opowiem tylko sobie.
Po śmierci mojego taty nie za często się odzywałem , czułem jednak jego obecność. Cierpiałem najwięcej , mama chodziła ze zwieszoną głową po jaskini. Nic nie mówiła. Uczucia wolała zachować dla siebie. Siostry nie kryły smutku. Zachowywały się tak jak ja. Często przymykałem oko na wazne sprawy dziejące się obok mnie. Nie obchodziło mnie to. Chciałem z powrotem tatę. NIC więcej nie chciałem mieć , czuć. Nawet mógłbym całe życie nie dostawać żadnych prezentów , albo nawet nie jeść. Tylko by przywrócić do życia kochającego ojca. Pewnego razu smutek na ustach mojej mamy znikł. Szczęśliwa chodziła po jaskini. Cieszyłem się że chociaż ona nie czuje smutku i nie jest już zamknięta w sobie. Okazało się że poznała jakiegoś basiora. Zniecierpliwione siostry chciały go poznać. Ale nie ja. Jak pomyślałem tylko o nowym ojcu łzy naleciały mi do oka. Byłem załamany. Nie chciałem mieć nowego ojca. Gdy przyszedł pokrywałem cień kąta jaskini. Miałem oczy w łzach ale to ukrywałem. Podszedł do mnie i położył łapę na prawym ramieniu. Obejrzałem się. Basior z piórami we lśniących brązowych włosach. Mama była prawie identyczna! Dużo mi opowiadał o sobie i wydawał się miłym gościem , ale ja nie zwracałem na niego uwagi. Często zawsze jak do nas przychodził znikałem mu od razu z oczu. Rankiem usłyszałem krzyk. Były to sępy. Krążyły niedaleko za naszą jaskinią. Wyjrzałem i poszedłem zobaczyć co się dzieje. To co zobaczyłem w dole kanionu wstrząsnęło mną najmocniej z wszystkich przeżyć w moim życiu. Moje siostry,nie żywe leżące na dnie wąwozu. Łzy naleciały mi do oczu i spuściłem uszy nie dowierzając co się stało. Matka znowu była smutna , ale jej towarzysz Azuhel , jej pomagał. Było to wystarczająco straszne i przytłaczające. Pewnej nocy obudziło mnie rozświetlone niebo. Była to zorza polarna. O dziwo , występowała tylko na północy. Coś dziwnego miało się stać. Wyszedłem z jaskini i przekrzywiłem łeb na zorzę. Kolorowa i wielka. Mieniąca się w świetle srebrnego księżyca niczym zaklęta w sobie dusza. W zorzy nagle zobaczyłem twarz ojca.
- Draco! Uważaj , przygotuj się na najgorsze - wycedził potężnym głosem po czym znikł w przestrzeni.
Ja patrzyłem nadal w niebo szukając twarzy ojca. Tak się drugi raz nie stało. Na kolejny dzień dowiedziałem się że matka jest w ciąży z...Azuhelem. Cieszyli się bardzo ze swojego szczęścia. Ja trochę też , ale sądziłem że to jest dziwne. No cóż. Mijały miesiące. Wreszcie mama urodziła upragnione dziecko. Był to syn. Leżała w jaskini w małym szczeniakiem ku jej brzucha , przykryte kocykiem. Azuhel podszedł do szczenięcia i zdjął z niego kocyk. Z zdziwienia opuścił kocyk. Dziecko z ojca o skórze koloru cynamonu zrodziło się białe niczym gronostaj zimą. Z szarymi oczami zamiast oliwkowymi.
Albinoskie szczenię księży
- Przeklęty widok! To dziecko jest pajem i nie przemilczę tego! - krzyknął ze złości i opuścił jaskinię.
Popatrzyłem ze zdziwieniem na matkę , a ona na mnie.
- To...Jest moje dziecko i Azuhel'a! Nie wiem czemu albinos... - wyszeptała ze smutkiem przytulając szczeniaka.
W nocy usłyszałem przeraźliwy krzyk. Zerwałem się ze snu i pobiegłem do legowiska matki. W jej brzuchu tkwił ostry nóż, szczenięcia tam już nie było.
- TO ON! - oczy mi się otworzyły.
Azuhel zabił matkę z krwi i kości! Tylko dlatego że ujrzał szczenię , bez bursztynowego futerka. Opuściłem jaskinię. Pozostawiłem za sobą tylko rzekę słonych łez. W górach ujrzałem sylwetkę wilka, kładącego coś na ziemię. Zanim się tam zjawiłem przybysza już nie było. Na ziemi leżał szczeniak o gronostajowym futerku, księżyca syn. Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłem powoli łeb czekają na nóż wbity w moje plecy. Zobaczyłem jakiegoś świecącego białego wilka o długiej brodzie. Szczeniak na jego widok zaczął coś szemrać. Basior ten , przytaknął głową i wziął szczenię w łapy. Poleciał ku nieba i już go nie zobaczyłem. Po tym w księżycu zobaczyłem twarz szczenięcia , uśmiechniętego. Zniknął z księżyca. Potem znalazłem tę watahę. Jest mi tu dobrze. Ale nadal mam trochę pustki w sercu , ale zachowuję się jak każde szczenię , nie ważne na przyszłość.
THE END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz