Poleciałem. Magiczny las znajdował się niedaleko gór zachodnich. Poleciałem w ich kierunku i od razu wleciałem w jakąś dżunglę.
- I gdzie są te ptaszyska?!- warknąłem.
Zacząłem się skradać wśród gąszczy i nasłuchiwałem. Nagle coś nade mną przeleciało. Coś ognistego. Niemalże przypaliło mi ogon, chwyciłem go w łapy i z całej siły dmuchałem. Wkurzyłem się na jakieś głupie ptaki. Sądzą że są tylko rzadkie i mogą sobie robić co tylko chcą?! Co to, to nie!
- Jeszcze was dorwę półgłupki!- wyszeptałem złowieszczo.
Zakradałem się coraz bliżej tajemniczych drzew. Schowałem się za krzakiem i obserwowałem. Nagle nadleciał, ptak który prawie podpalił mi ogon. Feniks dostojnie wszedł do jednej z dziupli drzew. Wyszła z niej po chwili, mniejsza samica feniksa i odleciała. Opiekowali się jajem, albo pisklętami. Nie byłem pewny. Wyszedłem z kryjówki i zacząłem wspinać się po drzewie. Chwytałem się niego mocno pazurami. Włożyłem łapę do dziupli i powoli wyciągnąłem. Było złote i mieniące. Samiec, feniksa chyba zasnął. Szybko zszedłem z pnia i wbiegłem w dżunglę. Usłyszałem pewien skowyt. To całe stado feniksów leciało w moją stronę! Przestraszony wzbiłem się w górę i spojrzałem w dół. Szarżowały. Gdy były blisko, wytworzyłem tarczę, co działa ''znikająco''. każdy co przez nią przejdzie znajdzie się w zupełnie nieznanym miejscu.
Uciekłem z potem na czole i wstrząsającą przygodą. Przyleciałem z jajem do Angelli.
- Oto jajo!- wyjąłem je całe i zdrowe zza pleców.
<Angella?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz