Skinął głową, opuszczając kulę many. Wycelował nią we mnie i rzucił z całą siłą. Uniknąłem atak.
- Ej!? Najpierw mnie ratujesz,teraz chcesz zabić!? - krzyknąłem złowieszczo.
Z oczy zaczęły lewitować mi zielone smugo czarnej magii. Działo się to zawsze kiedy się nieźle wkurzałem. Jeleniowi oczy zrobiły się normalnego koloru,niebieskiego. Popatrzył na mnie i podszedł.
- Wybacz. Nie kontroluję czasem mocy - powiedział z uległością , ale poważnym głosem.
- Nie ma sprawy...Ale - zrobiłem wielkie oczy,ale on mi przerwał.
- Uratowałem cię od cierpiącej śmierci. To jest wytłumaczenie,nic takiego - uniósł wysoko głowę.
- A kim jesteś ? Skąd pochodzisz? - zapytałem z zaciekawieniem.
- A stąd, stamtąd... Nie mam określonego domu. Nazywam się Valiant. Przywódca z poległego stada magicznych jeleni - odpowiedział szybko.
- A ja Octavius. Alfa Watahy Zorzy Polarnej - przyznałem.
- Bardzo się cieszę - odwrócił wielki łeb i poszedł przed siebie.
- Czekaj! Gdzie idziesz?! Uratowałeś mi życie! Jak mam ci podziękować? - wrzasnąłem.
- A mógłbyś mi dać? - zatrzymał się.
Nastała cisza.
- Właściwie...To... - jąkałem się.
Jeleń skinął głową.
- Lepiej żeby tak zostało - szedł dalej.
- Nie! Możesz być moim towarzyszem - nad moją głową zapaliła się żarówka.
- Towarzyszem? - machnął w górę potężnymi nogami.
- Tak. Że, jesteś taki jak ja bardziej mogę cię uznać za przyjaciela - uśmiechnąłem się.
- Mogę tu zostać , ale nie na długo - spojrzał w niebo.
- To chodź. Oprowadzę cię - oprowadziłem go po terenach watahy.
<THE END>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz