Usłyszałem nagle przeraźliwy krzyk. Na samym początku zatrzymałem się w miejscu i wystawiłem ucho na delikatnie wiejący dziś wiatr. Liście w okół mnie zaczęły lewitować. Wyglądało to jak pomarańczowy dywan nad ziemią.
- Coś jest nie tak - pobiegłem w stronę krzyku, nie zważając na dziwne zjawiska przyrody.
Dobiegłem do jaskini Szafiry. -
- Szafira? Nic ci nie jest? - zapytałem u jej progu.
- Tak... - krzyknęła nieswojo.
Wszedłem do jaskini. Wadera siedziała w kącie i ciężko dyszała.
- Wszystko dobrze ?- zapytałem cicho.
- Tak , naprawdę - zapewniała.
Usiadłem koło niej.
- Koszmary? - wyjąłem jej te słowa prosto z ust.
- Tak...Moje mogą być naprawdę dziwne , uwierz - uśmiechnęła się odrobinę i uspokoiła.
- Grunt , że to sen - wstałem z skalnej podłogi.
- Chwilka! - krzyknęła za mną.
Zatrzymałem się w miejscu.
- Czy jest możliwość...Tak ogólnie...Czy nasza wataha jest bezpieczna? - dopytała bojaźliwym tonem.
- Nie martw się , dopóki ja żyję wataha jest bezpieczna - spojrzałem na nią na chwilę i znowu na posadzkę.
Dumnym krokiem ruszyłem dalej. Las wydawał się normalny,ale jednak było coś w nim innego czego dotąd nie zauważyłem. Tajemniczo znalazłem się w jakimś zakamarku lasu , na krańcu gór zachodnich. Puszcza była strasznie zarośnięta. Nikt tam nigdy nie bywa. Nie dlatego że jest tam strasznie , ale dlatego że tam przyroda o wszystkim decyduje sama i czasem te decyzje przyrody okazują się dziwnymi zjawiskami. Ogromne i mocne gąszcze tego lasu mogły dopiec. Przeskoczyłem przez kamień i zaplątałem się w cierń z czarnymi kolcami.
- Mogłem wybrać drogę powietrzną! - warknąłem.
Nie mogłem stamtąd wylecieć , na serio nie było gdzie! Dreszcz przeszedł mi po plecach. Zerknąłem za siebie. Miałem uczucie że coś za mną stoi. Westchnąłem i poszedłem dalej. Moim oczom ukazało się tajemnicze niebieskie światło. Zauważając je szybko, ukryłem się w krzakach , na wszelki wypadek. Światło przybrało kolor przypominający czerwień , ale bardzo krwistą. Zasłoniłem oczy łapą , gdy światło zaczęło się mocno mienić. W tego światła ''wyszedł'' czarny wilk z alizarynowymi detalami. Posiadał zakręcone długie i grube rogi. Wystawił długi , przepołowiony język i popatrzył w moim kierunku.
- Octavius'ie! Swojego ojca się boisz? Oto ja Morru we własnej osobie - uśmiechnął się szyderczo, paląc krzaki jednym zamachem.
Zrobiłem skwaszoną minę i schyliłem głowę , gdy ten rzucił mnie kulą ognia.
- Ojcze , przestań. Nikomu to nic nie pomoże - podszedłem bliżej.
- Nie zbliżaj się - jego oczy zabłyszczały podle.
Nawet ja trochę się przestraszyłem.
- Byś się wstydził. Twój brat był świetnym kandydatem , ale odpowiedz mi co z nim zrobiłeś?! - krzyknął.
- Ja?! Nic! Artemis siedzi na księżycu, musi odsiedzieć wyrok zgładzenia prawie całego śwoiata przystępującego w wieczny mrok - nie dawałem za wygraną.
Odwrócił chwilowo głowę , po czym znowu ją przekręcił na bok , stłumił to odgłos świszczącej kości.
- Ah, tak? Nie żal ci brata?
- Kocham go. Jest dla mnie jedynym bratem. Najlepszym...Ale to nie ja stoję za wygnaniem go na złą drogę Morru. Zadecydował o tym los. A jak los decyduje ,tak zawsze musi być - uderzyłem łapą o ziemię.
- Jesteś głupcem - rozleciał się w powietrzu pod postacią dymu.
Stałem tak nieruchomo długo.
- Octavius! - wrzasnął ktoś i wleciał na mnie.
Była to Szafira. Pomogłem pannie wstać.
- Czemu na mnie wskoczyłaś? - przegryzłem wargę.
- Patrzyłeś się w ziemię przez długi czas. Myślałam że jesteś pod wpływem jakiegoś zaklęcia - zarumieniła się , ale raczej z tego że się myliła.
- Nic nie szkodzi - podkuliłem trochę ogon.
- Coś się stało? - wiedziała że coś ukrywam.
- Nope - odpowiedziałem bez namysłu i mój uśmiech wyrównał się jak widnokrąg.
- Nie udawaj , proszę - powiedziała to na tyle poważnie.
Westchnąłem i wykrztusiłem :
- Widziałem mojego ojca. Morru. Jest to Pan Mroku. Tak siebie przynajmniej nazywa. Jest naprawdę potężny i niepokonany przez naszyjnik złego króla. Dzięki temu nikt go nie pokona. Nawet nie wiem po co przyszedł...
- Wiem że jeszcze coś mówił - wyszeptała.
- Skąd wiesz? - uniosłem wysoko głowę.
- Widziałam - nie chciała kłamać.
- Mój brat. Artemis , chciał być taki jak ojciec. Bogowie , za karę wysłali go na księżyc. Tęsknię , ale on tego nie czuje i nie wiem czy kiedykolwiek jakieś się w nim rozwinie uczucie znaczące więcej niż ''Lubię'' - zamknąłem oczy.
Widziałem jak biegamy sobie wesoło po lesie w młodości. Zawsze byłem silniejszy od brata. Wilki z watahy mnie lepiej zauważały...Był trochę na odosobnieniu. Chciałem mu pomóc , ale nie chciał pomocy.
- Chodźmy stąd - wyczarowałem sobie lodowy miecz i zacząłem przedzierać przez gąszcze.
Wadera szła za mną.
<Szafira?>
Masz talent do pisania op. ;)
OdpowiedzUsuń