Gonił mnie i rzucał we mnie potężnymi kulami man. Jedno uderzenie i tracisz przytomność, a jeśli jesteś słaby umierasz. W tym popłochu pomyślałem sobie.
- Która jest godzina? Jedenasta nad ranem!? Czemu nie m słońca?! - krzyknąłem do ''innego'' brata.
- Słońce już nigdy nie wzejdzie braciszku, a może się boisz wiecznych ciemności? - zaśmiał się.
Na to uderzyła we mnie potężna moc jego many. Upadłem między drzewami. Straciłem przytomność. Nie wiem kiedy się obudziłem. Księżyc nadal był na niebie, mimo tego że miał ustąpić słońcu!
- Nic ci nie jest?! - ktoś mnie zawołał.
To była Kiiyuko.
- Kiiyuko! Uciekaj!Szybko - krzyknąłem chwiejąc się na nogach.
- Nie możemy. Twój brat ogrodził cały teren watahy! Krzyczy że noc będzie trwała wieczność i chce się z tobą rozprawić! Wszyscy cię szukają byś położył temu kres!- wrzasnęła szybko.
- Gdzie on jest?! - nie wiedziałem co robić.
- Tam! - wskazała łapą na jakąś wielką czarną chmurę będącej uniesionej w połowie niżej co inne chmury o góry.
Stał na niej Artemis, a obok niego trzaskały pioruny i latało pełno nieziemskich mocy. Poleciałem tam prędko.
- Artemis, nie stawiasz mi wyboru! - krzyknąłem.
- Jest wybór. Taki, że słońce zniknie na zawsze, albo po prostu spadnie na ziemię, gdyż ja stąd ucieknę. To wszystko by zabić jedną duszę...Ale cóż?Opłaca się - uśmiechnął się szyderczo.
- Co zrobiłeś z Artemisem!? - już nerwy puszczały swoje wodze.
- Nie jestem Artemis. Jestem Nightwolf Moon - zaśmiał się i zaczął we mnie celować swoimi mocami.
- Chcesz bitwy to będziesz ją miał - wytworzyłem swoją świetlistą tarczę obroną która się zwiększała.
On zrobił to samo, tylko ze swoją czarną magią. Nie miałem prawie sił. Wymiękałem, jego moc była tuż przy moim nosie. W końcu jakoś się przełamałem i wydarłem. Jego czarna moc zniknęła.
- NIE - krzyczał głośno.
Moja moc, złote światło go objęło dziwnie iskrząc w okół niego. Uniosła go ta moc i w ułamku sekundy wystartowała w powietrze. Szybko przymknąłem oczy.
- Gdzie on jest!? - krzyczałem głośno.
Potem spojrzałem w górę na srebrny księżyc. W nim była twarz wilka. Mojego brata. W moich oczach zebrały się łzy. Padłem na ziemię i kulałem się po niej wylewając słone żale. W okół mnie zebrały się wilki z watahy.
- Solaris? - podszedł do mnie mój ojciec i obwinął skrzydłem.
- Artemis został wygnany na księżyc za złe uczynki i za przywołanie księżyca. I za wieczne ciemności. Nie dało się nic zrobił. Solaris? - szepnął.
- Nie mogłem tego zrobić...Mój brat...Jedyny brat, jak mogłem coś takiego uczynić!? - wstałem z ziemi.
Nagle na niebo wstąpiło roześmiane słońce z pełnią ciepłego blasku.
- Ale...Ja nie mogłem...Jestem za słaby na wygnanie kogoś na księżyc! - krzyknąłem.
- To nie byłeś tylko ty. W połowie tak, tak samo w przypadku Artemis'a. To było dobro, pomogło ci zwyciężyć. Zło Artemisa zmazerniało i został wygnany. Nie martw się, znajdziesz sposób by wszystko było jak dawniej - przytulił mnie.
Ja dalej potajemnie łkałem łzy.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz