-Luke? Jesteś cały?-zapytałam.
Tak,wiem. To brzmi idiotycznie. To było raczej pytanie.... Czy żyje. O tak. Jęknął na widok światła.
-Co...Co ja tu robię?
Przytuliłam się do niego.
-Aua-odezwał się Luke.
-Przepraszam-powiedziałam.
-Gdzie dzieci?-pytał.
-Jezu!-wykrzyknęłam.-Są przecież za m....-urwałam na widok plam krwi i śladów gryfich łap.
Luke wstał. Nie wiem jak mu się to udało,ale jakoś tak.
-Jak ci się udało mnie no wiesz... Uratować mnie?
-Za pomocą mocy wiatru-uśmiechnęłam się złowrogo.-Zrzuciłam tego demona za swoją panią. Teraz strącę z nieba ptaszyska,które zabrały mi dzieci.
-Mhm.... W to nie wątpię-rzucił ironicznie,widząc jak się zachwiałam na nogach.-Wiesz,że masz kolczatkę na szyi nie?
-Nie drąż tego tematu. A jeśli komuś z watahy o tym powiesz.... No,teraz to nieistotne. Musimy znaleźć dzieci. Idziesz? O sorry....
-Tak,tak już idę....-spróbował zrobić krok. Padł jak długi na ziemię.
-Po to się przydają skrzydła. No dobra....
Skupiłam się. Luke wzbił się w powietrze.
-Teraz możesz chodzić w powietrzu. To tak jakbyś pływał.
Odwróciłam się. Nie wiem czemu,ale coś mi podpowiadało,żebym to zrobiła. No i tak zrobiłam. Pisnęłam. Za mną stała Meduza! Ta z wężowymi włosami...
-LUKE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!-wrzasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz