- SPIRIT! - krzyknąłem z ostatniego tchu spoglądając jak meduza złapała Spirit.
Zacząłem płakać. Byłem bez sił. Wyglądałem jak poszarpaniec i kaleka. Guzy i krwiaki tętniły mi pod skórą. Czułem że odchodzę. Nagle zauważyłem... Tamorayn'a! Dzielnie przeciął głowę meduzy, gdy ta nie patrzyła. Jej ręce odruchowo wypuściły z objęć Spirit. Oby dwoje podbiegli do mnie. Dalej nie pamiętam co się wydarzyło. Obudziłem się w szpitalu. Już wyglądałem w miarę normalnie. Miałem futro, a po innych śladach i ranach ani śladu. Koło mnie siedziała Spirit.
- Spirit, kocham cię. Przepraszam że zawiodłem - zwróciłem się do niej. Popatrzyła na mnie miło i pocałowała w czoło. - Wszystko przetrwa. Już nikt nie zepsuje nam życia - odrzekła z uśmiechem.
- Ale Zan od nas odeszła... Chciała szukać miłości, i odeszła stąd... Ale mówiła że kiedyś może tu powróci - uśmiechnęła się.
- A co z Firnen i Tamoraynem? - zapytałem.
- Jest z nimi wszystko dobrze. Tamorayn się spotyka z pewną waderą, Firnen się zakochała. Wszystko tętni życiem - dodała.
- A ile tu leżałem?
- Dwa miesiące. Ale mogłabym czekać nawet 100 lat
<Spirit?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz