-Nie sprowadziłam was tu,żebyście się bili-rozległ się kobiecy głos.
Wszyscy odwróciliśmy się gwałtownie. Woskowa figura przedstawiająca Durgę(hinduska bogini wojny) ożyła na naszych oczach.
-Desoto,Kishanie,Andreo... Musicie odzyskać moje dary. Wybrałam was,bo macie czyste serca-rzekła. Na to stwierdzenie roześmiałem się szyderczo.-Nie śmiej się błękitny rycerzu. Najpierw odnajdziecie złoty owoc. Znajduje się on w Kiszkindzie. Wejście do krainy znajduje się przy innej mojej świątyni. Będzie tam Strażnik.-Chciałem o coś zapytać,ale mnie uciszyła.-Musicie to zrobić. Jeśli nie,to cały wszechświat ulegnie zakładzie. O to chciałeś zapytać?-zwróciła się do mnie. Potwierdziłem.-Prawie bym zapomniała. Mam coś dla was. Podejdź moja córko.-Andrea podeszła niepewnie. Z ramienia bogini zssunął sie wąż. Wpełzł na łapę wadery. Zmienił się w złotą branzoletę.-To jest Fanindra,Matka Węży. To dla ciebie.-Podała mi maczugę ze złota ozdobioną klejnotami. Na końcu broni była kulka.-To jest gada. Przyda ci się. A dla ciebie ćakram-podała złoty dysk z ostrymi kolcami Kishanowi.-Nasz czas się kończy przyjaciele. Do następnego spotkania-powiedziała i przed nami znowu stała ośmioramienna woskowa figura.
-Yhm... Czyli szukamy złotwgo owocu,idziemy do jakiejś Kiszkindy i przynosimy ten dar Durdze?-stwierdziłem.-Ekstra.
-Nigdzie z tobą nie idę-odezwał się sucho Kishan.-Za to z tobą moja śliczna...
Z mojej piersi wydobył się groźny poruk i Andrea odsunęła się od niego. Ruszyliśmy w drogę. Prowadziła Andrea,bo wiedziała gdzie trzeba iść.
-Masz się od niej odwalić-rzuciem groźnie.
-Bo co? Oblejesz mnie wodą?-zapytał mój brat szyderczo.
Warknąłem. Zjeżyłem się,a on zrobił to samo. Zaczęła się walka i to ja go powaliłem. Zauważyła to Andrea.
-Co wy robicie?! Miałam cię za mądrzejszego-wskazała na mnie.
Kishan zachichotał złośliwie. Wkrótce dotarliśmy do świątyni. Szukaliśmy tego Strażnika. Znalazłem posąg siedmiogłowej kobry.
-Ej! To chyba to!-krzyknąłem.
Nagle posąg ożył. W ziemi otworzyła się dziura. Gdy reszta dotarła,weszliśmy do środka.
-To jest ta Kiszkinda?-zapytała Andrea.
-Na to wygląda-odparł Kishan.
Szliśmy przed siebie. Wejście za nami zawaliło się. Drzewa(tak,pod ziemią!) poruszyły się. Gałęzie i liście pokryte były igłami. Nabrzmiały kiedy zbliżyłem do nich łapę.
-Stójcie! Te gałęzie nas drapią!-zawołałem.-Mam pomysła!
Uderzyłem gada w pień drzewa. Waliłem w pnie,a Andrea i Kishan szli za mną. Ciągle słyszałem jak mój brat zarywa do Andrei. Gdy wyszliśmy z kolczastego lasu podszedłem do Kishana i z caej siły walnąłem go w szczękę.
Oto Kishan:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz