Pewnego śnieżnego wieczoru przechadzałem się po śnieżnym lesie. Światło świec wydobywających się w jaskiń tańczyły w podniebnej poświacie. Śnieżynki opadały z bezkresnej przestrzeni, a jej różne wzorki, iskrzyły. Złote gwiazdy i księżyc z chmurami śniegowymi utuliły zimowe niebo. Ustałem w miejscu. Wiatr łuskał mi sierść, a płatki śniegu opadały mi na purpurowe futro. Uśmiechnąłem się sam do siebie z myślą ''Życie ma wiele zagadek, które trzeba wyjaśnić. Albo będziesz dociekliwy, albo umrzesz nie wiedząc nic i nie kosztując tryskającego pomysłami i odkrywaniem wszystkiego życia''. Wśród zasp skakałem jak prawdziwy zając. Przez połowę nocy było ciepło, śnieg u góry zasp się odrobinkę roztopił, a poźniej znowu zimno. Znowu zamarzł, kształtując na górze lodową tarczę. Gdy chodziłem po śniegu było słychać pękający pod łapami lód. Z każdym krokiem zdawało mi się, że zaspy są coraz większe i większe. Pomyślałem o... Przyjaciołach. Na pewno spali teraz słodko w ciepłych jaskiniach, przy cieple kominka. Nagle zobaczyłem w oddali puszysty kremowy ogon wystający z krzaków. Pobiegłem w tamtym kierunku. Na to, gdy się zbliżałem z krzaka wyskoczyła wadera z piórem za uchem. Była nawet ładna.
- Co robisz tak późno? - zapytałem podchodząc bliżej.
- Spaceruję... - odpowiedziała od razu patrząc na mnie.
- Jestem Arian, ale mów mi Ari. Nie lubię mojego imienia - skinąłem lekko łbem.
- Jestem Daisy. Miło cię poznać
<Daisy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz