Przechadzałam się. Powoli się ściemniało. Skręciłam już w stronę jaskini. Cieszyła mnie myśl, że za jakieś dwadzieścia minut ułożę się na mięciutkim posłaniu. Nagle usłyszałam szelest w krzakach. Zatrzymałam się. Doszłam do wniosku, że to pewnie tylko ptaki, lub coś w tym rodzaju. Przeszłam jeszcze kilka kroków, ale nagle z krzaków wyskoczyło dziwne coś z okropnym mechanicznie brzmiącym wrzaskiem.
-AAAAAAAHHHHHHHHHHHHHH!!!-ten dźwięk rozrywał bębenki.
Nieco cofnęłam się z zaskoczenia, ale potem skoczyłam na napastnika i przycisnęłam go do ziemi. Oniemiałam. To było coś podobnego do ostro rudego lisa, ale z mechanicznymi częściami. Miał stalowe pazury, z tego samego materiału lewą przednią łapę, a zamiast prawej posiadał ostry hak. Z ogona sterczały mu żelazne kolce. Dostrzegłam też, że jego uszy są przyczepione do głowy również metalem. Na jego prawym oku znajdowała się piracka przepaska. Ta całość nadawała mu niecodzienny wygląd. Popatrzył na mnie przerażony. Ostrożne puściłam go. Wstał i otrzepał się z kurzu. Nie atakował. Pewnie chciał tylko mnie nastraszyć. Był minimalnie większy od przeciętnego lisa. Ukłonił się grzecznie, jakby był aktorem w przedstawieniu. Wyciągnął przed siebie swój hak w geście powitania.
-Emmm...miło mi-powiedziałam zdezorientowana podając łapę.-Jestem Andrea...
Rudy osobnik entuzjastycznie potrząsnął moją łapą. Chyba mnie polubił. Uśmiechnął się pokazując szpiczaste zęby.
-Chcesz iść ze mną do jaskini?-zapytałam.
-Grr...rrrr-zaburczał miło w odpowiedzi. To chyba oznaczało, że tak.
Poszłam dalej w stronę jaskini, a on za mną. Wszystko było normalnie, ale naszym oczom ukazała się ogromna wyrwa w ziemi. Spojrzałam w dół. Na dnie krateru leżał okropnie poraniony smok! Ostrożnie zsunęłam się na dół. Lisek podążył moim śladem. Stwierdziłam, że to się stało całkiem niedawno. Mój nowy znajomy wskazał hakiem na urwisko, które było nad nami. Wielki gad najwyraźniej spadł stamtąd.
-Musimy mu pomóc-powiedziałam.
Zmieniłam się w gryfa i wspólnymi siłami wyciągnęliśmy biedaczka z dołu. Na szczęście moja jaskinia była niedaleko. Z trudem zaciągnęliśmy smoka do mojej części. Starannie dobrałam zioła lecznicze i opatrzyłam rany stwora. Był nieprzytomny. Na szczęście miał mocje kamienne łuski. Pewnie był tej samej rasy co Stone, tylko, że był kilkukrotnie większy. Lis przyglądał się temu ciekawie.
-Masz jakieś imię mały?-zwróciłam się do rudego znajomego. Pokiwał głową, że nie.
-Mogę cię nazywać Foxy?-zapytałam.
Foxy zaczął wesoło skakać i wydawać nieokreślone dźwięki. Powtórzył swoje nowe imię kilka razy.
-Ale, wiesz... Lepiej, żebyś się nie pokazywał moim współlokatorom... przedstawię ci ich później. Poczekaj tutaj, a ja zaraz wrócę. Pójdę po kogoś kto się zna na smokach, bo sama nie jestem w stanie stwierdzić jak jest z naszym gościem.
Na te słowa lisek wziął krzesełko, usiadł na nim z boku i ukrył się za zasłoną.. Ja wyszłam z jaskini i pobiegłam po Jerome'go.
<Jerome? z tym wielkim smokiem jest źle...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz