- Właśnie dziękuję - zaśmiałem się poniekąd.
Patrzyliśmy na siebie przez dłuższy moment. Zapomniałem o istniejącym świecie. Nagle jeden z dzikusów rzucił się niemalże na nas i wskazał w krzaczory dżungli.
Trzy krzaki trzęsły się jak osiki.
- Co to jest? - Kaya podeszła bliżej mnie.
- Sam nie wiem, teoretycznie mówiąc może to być wszystko - uśmiechnąłem się.
- Co ty nie powiesz - przekręciła oczyma.
Zza krzaków wypadł jakiś wielki stwór. Był o beżowym kolorze skóry, niemal rozciętą szczękę z obu stron i z długim szczurzym ogonem. Dzikusy zaczęli biegać i uciekać. Potwór mknął w naszą stronę.
- Należy stąd się wynosić? - zapytałem.
- No raczej - prychnęła i złapała mnie za łapę.
- Za mną! - wskazała łapą w zarośla.
Biegliśmy w nich długo, przeskakując konary, strumyki. Na naszej przeszkodzie stanął wielki wąwóz. Przez niego przechodził niemalże zarwany most. Popatrzyliśmy na siebie przestraszeni. Potem sobie przypomniałem.
- Przepraszam, czasem nie myślę i zapominam że mogę latać - przeciągnąłem się i spróbowałem wyczarować sobie skrzydła.
- Ekhem...- parsknęła Kaya.
- Ja, nie wiem co mi się dzieje! - odwróciłem się szybko.
Sitowie zaczęło niemal podskakiwać.
- Dobra, zmiana planów, chodź - za pomocą magii rzuciłem ją na mój grzbiet. Pomknąłem w kierunku mostu. Potwór nas doganiał.
- Jestę Hardkorę - szepnąłem i na oślep biegłem po moście.
Zakryłem oczy i otrząsnąłem głową. Cały most został zarwany, a stwór z niezbyt zadowoloną buzią darł się w niebo głosy. Kaya zeskoczyła moich pleców.
<Kaya?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz