Zacisnęłam zęby. Basior z przyjemnością patrzył jak się męczę.
- kim jesteś?
- Jeff... - uśmiechną się- piękny dzień na spacer zakochanych co?
Nie odpowiedziałam. Szarpałam się chylę potem zrezygnowałam. Spuściłam głowę zrezygnowana.
- co już się zmęczyłaś? A już zaczynałem cię lubić. - zamknęłam oczy.- no nie nie mdlej. Zaraz cię obudzimy hehehe... co? Jak to? Nie mam kwasu?!? No nic trzeba spróbować starymi metodami...
To była moja szansa. Jeff nie przybił mi dolnych łap... w oddali słyszałam nawoływanie Silvera. Śmiech Jeffa zbliżał się do mnie. Kiedy poczułam jego oddech podciągnęłam się i kopnęłam z całej siły. Upadając uderzył głową o kamień i stracił przytomność. Darłam się w wniebogłosy:
-Silver tutaj!!... pomóż!! Tu jestem!!- na szczęście mnie usłyszał z przerażeniem spojrzał na Jeffa potem na mnie.
- Sis...
- Nie czas na to uwolnij mnie!- wziął obcęgi z kamiennego stołu i wyciągną tym gwoździe. Piszczałam z bólu.
- a teraz go rozszarpie!- warkną Silver
-Nie ! Zostaw go! Zabije cie jeśli się obudzi... zabierz mnie z stąd proszę- osunęłam się trochę.
- Szafira! Zabieram cię do szpitala!- wziął mnie na plecy i pobiegł przed siebie... po drodze straciłam przytomność... nie wiem co się działo dalej.
< czy jest na sali lekarz? Jeff?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz