poniedziałek, 17 listopada 2014

Od Kazumy- Cały epizod na konkurs

''Władca Mroku cz 1''
Uchyliłam delikatnie jeszcze zaspane oczy. To kolejna noc w tej watasze... Dziwnie się czuję. Zdecydowanie nie podoba mi się tu i nigdy nie zmienię tego przekonania. Przechyliłam głowę, bo czułam się nieco inaczej, nawet jeżeli już sypiałam w swojej jaskini. Tak, po raz kolejny (tak jak z resztą codziennie) stwierdziłam, że jest jeszcze gorzej z moim stanem zdrowotnym niż wczoraj. No cóż, i tak nikt nie będzie za mną płakał. Ja za sobą też nie. Wstałam przeciągając się, ziewając szeroko i leniwie wyszłam z jaskini.
Na dworze słońce dopiero wstawało ruszając na drzemiącą ziemię pierwsze delikatne promienie rozświetlając jesienne liście drzew. Było cicho jak makiem zasiał. Wszyscy jeszcze spali. Przeszłam kawałek po trawie mokrej od chłodnej rosy i śliskiego szromu, schodząc na udeptaną ścieżkę w stronę Kryształowej Jaskini.
Gdy doszłam do jaskini ujrzałam w środku niewielką, spokojnie płynącą rzekę, kilka szarych kamieni i mnóstwo błyszczących w ciemności drogocennych kryształów. Położyłam się na brzegu i zaczęłam moczyć łapę we wodzie. To wszystko było jak dla mnie "za piękne". Kiedyś zniszczę nawet i to miejsce jak dojdę do władzy absolutnej.
Jak na razie, to szanse mam niestety niewielkie, ze względu na to, pewnie wkrótce Octavius znajdzie sobie jakąś "laskę" i narodzi się nowa Alfa. Nie znoszę małych bachorów. Nic tylko jedzą, wypróżniają się, płaczą, gadają kompletne głupoty i wszystko niszczą. Zero spokoju. Istnieją tylko po to, żeby zniszczyć idealny porządek w życiu. Niszczą wszelkie marzenia, pod wymówką tego, że trzeba opiekować się "słodkimi szczeniaczkami". Nigdy nie chciałabym mieć potomstwa, ale na szczęście i tak nie mam tej możliwości.
Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że moje życie zaczęło się sypać, odkąd... To i tak bez sensu, by nad tym rozmyślać. Ale i tak się podniosę i pójdę dalej. W końcu rodzice, żeby ochronić swoje młode, zrobią wszystko. Nawet poświęcą własne życie. To jest właśnie to! A tego malucha muszę zniszczyć, póki jest małe i bezbronne. Wcześniej rodziców. Nikt nie może o tym wiedzieć... Już mam plan idealny. Zamknęłam oczy.
Przecież nie muszę na razie uciekać. Jak zostanę Alfą, to nikt nie może mi się sprzeciwić. Wtedy podbiję inne watahy... To takie piękne i realne...
Drzemkę przerwał mi jakiś głos dziwny mówiący:
- Hej... Kazuma... Proszę, obudź się...
- Czego chcesz? - warknęłam.
- Musisz mnie wysłuchać...
- Daj mi spokój...
- Kazuma...
- Czego?! - zerwałam się na równe nogi patrząc na tego kolesia. Był przezroczysty, latał nad ziemią. Nie stał. Latał, chociaż nie posiadał skrzydeł. To chyba duch. Już go nie lubię. Kolejny idiota.
- Zostałaś wybrana, aby... - zaczął swą przemowę, ale przerwałam mu:
- ...żeby się wyspać. Żegnaj. - położyłam się z powrotem.
- Kazuma, jestem duchem podopiecznego Białego Kła - Valto.
Jako, że jestem niewierząca i nie wierzę w idiotycznych wilczych bożków, którym również jest ten wilk, w którego wierzono w moich stronach, o którym również mówi ten głupi duszek, to tym bardziej mnie to nie obchodziło.
- No, cieszę się. A teraz daj mi spać.
- Kazuma... Kazuma... Kazuma... - jęczał, ale nie nie odpowiedziałam na jego stękanie. Położyłam się tylko i zamknęłam oczy, co daje mu znaczący znak, żeby spadał - Kazuma, proszę wysłuchaj mnie...
- Nie.
- Musisz.
- Nic nie muszę. - warknęłam.
- Eh... - westchnął zrezygnowany - Przybywam do ciebie, z prośbą, abyś uratowała Białego Kła. Został porwany i uwięziony przez Władcę Mroku w innym świecie. Każdy kto tam poszedł, nigdy nie wrócił. Jeżeli nie zostanie uwolniony w przez najbliższe 48 godziny, to wszystkie wilki utracą swoje magiczne zdolności.
- Niech sam się uwolni, skoro taki "wielki i potężny" jest... - mruknęłam.
- To dość skomplikowane... Podtrzymuje nasze umiejętności przy istnieniu, pilnuje nas przed niebezpieczeństwami i zawsze przy nas jest. Władca Mroku chce go zniszczyć, raz na zawsze, tak żeby żaden z wilków już nigdy nie zaznał miłości tak jak on. Chce mieć nad nami władzę ostateczną, ponieważ tylko on będzie mógł używać magii. Wilki są dość potężnymi istotami, więc za naszą pomocą zniszczy świat. Pomożesz mi uratować przyszłość wszystkich wilków?
- Nie.
- Jak to nie? - zapytał zszokowany moją odmową.
- No po prostu: nie. Daj mi spokój. Idź sobie.
- Zniszczysz również siebie!
- No i? Sam se go ratuj. Mi się nie chce. - odparłam.
- Ale...
- Daj mi spokój. Spadaj.
- Kazuma...
O nie, znowu zaczyna... Bo jeszcze mu się kupę zachce, jak dalej będzie tak stękać.
- Przestań, idź sobie.
- Może coś za coś?
Uniosłam głowę i otworzyłam oczy, by na niego spojrzeć.
- A co proponujesz?
- Przez te 48 godzin będziesz miała takie umiejętności jakie tylko zechcesz.
- Jakie chcę?... - zapytałam z szerokim uśmiechem, którego chyba nie zauważył.
- Tak... I jeżeli misja się powiedzie, Biały Kieł będzie mógł spełnić twoje trzy życzenia.
- Hm... Ty tak na serio? - upewniłam się.
- Jak najbardziej - uśmiechnął się basior
- Zgoda.
- To co, idziemy?
- Nie. Daj mi 12 godzin. - położyłam głowę na łapach.
- Co? - uśmiech zniknął z jego twarzy
- Musze się przygotować, nie? Za 12 godzin widzimy się tutaj. To 48 godzin już się zaczęło, więc wymagam nowych umiejętności.
- Ale po co ci one?
- Muszę się do nich przyzwyczaić i trochę się z nimi zapoznać. Zgoda?
- Zgoda. - odpowiedział z przedwczesnym entuzjazmem.
***
Szłam przez Las Świateł. Dzięki jednej z nowych zdolności, wiedziałam doskonale gdzie co jest, nawet jeżeli tego nigdy nie widziałam. Zamierzam użyć jedną z najwygodniejszych umiejętności, która bardzo mi się spodobała. Wyszłam z terenów watahy. Byłam na skraju lasu. Widziałam miasto. Takie potężne, wielkie i cudowne. Promienie słońca odbijały się od wieżowców jak olbrzymie barwne reflektory rzucały kolorowe światła na inne budynki.
Przemieniłam się w człowieka i ruszyłam do miasta. Po drodze również wyczarowałam sobie piękny, lśniący czarny motor. Doszłam do ulicy. Było pusto, więc nikt nie widział, jak wyprowadzałam z lasu motor. Wsiadłam na pojazd, który z rykiem silnika ruszył przed siebie. To cudowne... Czuć wiatr we włosach, adrenalinę wiążącą się z prędkością i przyjemność z jazdy. Ludzie podziwiali mój motor. Wyglądał na kosztowny, chociaż ja go mam za darmo...
Po przejażdżce zsiadłam z pojazdu i spojrzałam na jedną z wystaw sklepowych. Zatkało mnie. W odbiciu zobaczyłam wysoką, smukłą kobietę, z bladą karnacją. Usta były pomalowane czarną szminką, tak samo jak powieki. Kredką miała podkreślone oczy czarną, wyraźną kreską. Lśniące czarne włosy opadały kaskadą odrobinę za ramiona i były puszczone luźno. Kilka grubszych pasm włosów padały jej na czoło. Oczy były nienaturalnie jaskrawozielone, ale tylko tęczówki. Na głowie miała czarno-zieloną czapkę policjantki, ubrana była w spodnie rurki ze skóry, które podkreślały jej zgrabne nogi, czarne lśniące szpilki i rozpiętą skórzaną kurtkę, a pod spodem miała zieloną koszulę z czarnym krawatem w ciemniejsze paski. Na szyi zawiązany miała na delikatnym sznureczku pod koszulą fiolkę z tajemniczym fioletowym płynem. Na ramieniu posiadała zieloną opaskę z białą kropką. Nie mogłam uwierzyć, że widzę "inną" siebie.
Nagle usłyszałam dźwięk nadjeżdżającej policji. O nie... To zapowiada kłopoty. Wsiadłam na motor i popędziłam dalej ulicami wielkiego miasta, a za mną samochód policyjny. Nawet może kilka. Dodałam gazu, bo zaczęli mnie doganiać. Po kilku chwilach zrozumieli, że wiem, że jestem ścigana, ale nie zamierzam się zatrzymać, więc oddali kilka ostrzegawczych strzałów w moją stronę. Oni chcą mnie zabić, czy co?! Zrobiłam ostry zakręt na środku i ustawiłam motor w poprzek jezdni i wyczarowałam sobie karabin maszynowy. Schowana z motocyklem zaczęłam serię strzałów. Dwóch policjantów w pierwszym samochodzie dostało kilka razy w twarz, więc od razu zdechli i pojazd stracił kierowcę, co się wiąże z wypadkiem. Samochód gwałtownie skręcił wyrzucając w powietrze kolejny pojazd. Gdy wybuchły, wysadziły również kolejnych stróżów prawa, którzy zamierzali mnie zatrzymać. Został ostatni. Zaczęłam strzelać w opony. Zatrzymał się z iskrami zaraz przede mną. W środku siedział tylko jeden policjant. Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Dzień dobry. Życzę miłych snów .
Wbiłam mu karabin prosto w jego przerażoną twarz pozbawiając go życia. Spojrzałam na zegarek. Szłam do miasta przez 4 godziny, powrót też mi zajmie 4, co daje 8, w mieście byłam 2 godzinki, więc mam 2 godziny wolne. Chyba wrócę... I zatrzymam się gdzieś po drodze. Wsiadłam na motocykl i popędziłam w stronę lasu.

<C.D.N>

''Władca Mroku cz 2''

- No wreszcie jesteś! - powiedział Valto dramatycznie.
- No to czego ode mnie chcesz? - warknęłam, by mieć to jak najszybciej z głowy.
- Chcę żebyś pomogła w...
- No to już wiem! Ale od czego mam zacząć, Kurduplu?! - wrzasnęłam zniecierpliwiona jego proroczym gadaniem.
- Co proszę? - zapytał zdumiony.
- Dobrze usłyszałeś, po prostu chcę wiedzieć, od czego zacząć! Nie mam najmniejszego pojęcia, gdzież jest ten Żółty Rzyg! - syknęłam rozdrażniona.
- Obrażasz boga...
- No i?
- No i to, że możesz stracić swoją nagrodę... - mruknął.
- Ale i tak cię będę nazywać Kurduplem.
- Zgoda... - westchnął przeciągle, zupełnie, jakby nie miał już dla mnie siły - ...ale Białego Kła zostaw w spokoju.
- Spoko, KURDUPLU.
- Musimy się przenieść do Wymiaru Królestwa Mroku.
- Jak niby?
- Za pomocą jednej z twoich zdolności. - wyjaśnił.
- Spoko... Ale niby jak? - burknęłam coraz bardziej zła.
- Wyobraź sobie ciemność. I coś co cię przeraża.
- Hm... Różowego Kucyka Pony w cukierkowej kiecce?
- Co to takiego? - zapytał zaintrygowany, myśląc że to jakiś potwór. A niby nie?
- Nie ważne...
Wyobraziłam sobie tego kucyka, otoczonego aurą mroku. Szczerze? Gdy ten głupi kucyk jest otoczony aurą mroku, a nie przyjaźni i przesadnej słodkości, mniej się go boję. Nagle poczułam uderzająco lodowatą bryzę powietrza na skórze, aż włoski mi się zjeżyły na karku, zawirowanie w żołądku i uczucie, jakbym pływała w zimnej wodzie.
Gdy to już to wszystko ustało, otworzyłam oczy. Obok mnie stał wysoki niebieskowłosy mężczyzna z granatowymi tęczówkami. Ubany był również na niebiesko, lecz na jego szyi wyróżniał się różowy amulet. To chyba ten durny Kurdupel. Ja także byłam w ludzkim wcieleniu. Spojrzał na mnie zszokowany z otwartymi ustami: wpatrywał się jak zaczarowany. Widząc to, po chwili powiedziałam oschle:
- Na co się lampisz, Kurduplu?
Wtedy już się ogarnął, bo się zorientował, że ja to ja, a nie inna "lasencja". Przewróciłam oczyma.
Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy w całkowicie innym miejscu: w tym miejscu było całkowicie ciemno i mroczno. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie była gęsta jak mleko mgła. Świecił biały jak śnieg i lśniący jak srebro księżyc, wszystko inne otaczające nas czarno-szare. Rosły tam drzewa bez liści, które były porośnięte mchem i innymi tego typu roślinami. Zauważyłam, że czasami te dziwne drzewa pojawiały się i znikały. Dotknęłam jednego. Poczułam szorstką korę, zimną od tutejszego klimatu. Wyglądało na normalne, lecz po kilku sekundach zniknęło i zmaterializowało się kawałek obok.
Spojrzałam na drugi bok. Na drzewie siedziała jakaś dziwna dziewczynka. Jej oczy świeciły w ciemnościach, zupełnie jak innych wilków. Patrzyła gdzieś przed siebie, nie zwracając na nas uwagi. Włosy miała kruczoczarne, ale reszta jej ciała rozmywała się we mgle. Spojrzała na nas, po czym zniknęła, a raczej rozpłynęła się w powietrzu, w tak samo tajemniczy sposób, jak tutejsze drzewa. Hm... Trochę to dziwne. Valto wyglądał na naprawdę przerażonego: trząsł się okropnie, zupełnie jak mała chihuahua.
Usłyszałam w oddali wycie jakiegoś wilka. Popatrzyłam w stronę, z której dobiegał głos. Przez ułamek sekundy widziałam zniekształconego wilka daleko za krzakami. To jeszcze bardziej wystraszyło mojego towarzysza.
- Hej, Kurduplu, tylko się nie zsikaj! - zaśmiałam się wrednie.
- To wcale nie jest śmieszne... - mruknął zawstydzony.
- Wiesz co?... Może pora na wymyślenie jakiegoś planu?
- Racja. Masz jakiś pomysł? - zapytał.
- Hm... Nie wiesz przypadkiem gdzie jest ten "bóg"? - zadałam to pytanie wywracając oczami, nadal nie wierząc, co ja tutaj w ogóle robię i czemu im pomagam.
- Nie za bardzo... Ale z tego co udało mi się dowiedzieć, to tutaj jest tylko jeden budynek. Może tam zobaczymy?
- Możemy, ale gdzie on jest?
- Tego nie wiem...
- Eh... - westchnęłam. Żadnego pożytku z niego nie ma. Tylko gada, poucza i nic więcej.
Uniosłam się delikatnie w powietrze i rozejrzałam się po okolicy. Nie było praktycznie nic więcej widać oprócz mgły. Postanowiłam użyć jednego zaklęcia. Mgła tylko na chwilę się rozwiała, ale to mi wystarczyło, aby zlokalizować położenie budynku. Była to stara, zniszczona rezydencja, równie mroczna jak wszystko inne, pasująca do tego terenu jak ulał, bo czegoż innego można było się spodziewać? Powróciłam na ziemię i oznajmiłam:
- Na północy jest jakiś dom. Możemy tam zobaczyć.
- W porządku... A jak daleko to jest? - powiedział z trwogą.
- Jakieś 27 godzinek drogi?...
- Co?! Zostanie nam wtedy... - zaczął liczyć na palcach. Jak skończył to się trochę uspokoił - ...10 godzin. Wliczyłaś w to jakieś przeszkody, typu góry?
- Nie ma gór.
- Aha... A jeziora i bagna i inne takie? - zmartwił się.
- Tak.
- To w porządku. Mam nadzieję, że nie spotkają nas jakieś inne przygody... - mruknął.
- Nie przesadzaj trzęsiportku...
- Nie jestem "trzęsiportkiem"! - powiedział z wyrzutem. Wtem nietoperze poderwały się do lotu po czarnym niebie, a Valto z przeraźliwym wrzaskiem przytulił się do mnie. To była już lekka przesada...
- Kurduplu... - warknęłam, po czym on na mnie spojrzał i dopiero po chwili się zorientował o swoim wyczynie. Z rumieńcem na twarzy puścił mnie i powiedział, zmieniając temat:
- No to idziemy!

<C.D.N>

''Władca mroku cz 3''

Po upływie około 15 godzin spokojnej drogi (jak dla mnie, ale nie koniecznie dla mojego towarzysza), Kurdupel oznajmił:
- Że też ty niczego się nie boisz! Jak ty to robisz?!
Spojrzałam na niego z kamienną twarzą, po czym rzekłam:
- A czego mam się niby bać?
- No na przykład tych drzew... Są, a potem ich nie ma. Tych różnych stworów. Tych roślin, które chciały nas zjeść. Tych dziwnych głosów i śmiechów dochodzących ze wszystkich stron...
- Po prostu ja tak mam.
- Jesteś wyprana z uczuć. - podsumował.
- Tak, prawie ze wszystkich. Zostały mi z emocji tylko: gniew, złość, zazdrość... I inne takie.
- Dlaczego? - zapytał zatroskany.
- Nie ważne, nie powinno cię to obchodzić.
- Aha... - przerwał, a potem wrzasnął z oczami okrągłymi jak spodki:
- KAZUMA!!!
- Co? - mruknęłam już znudzona jego ciągłym strachem, nawet przed rzeczami tak naprawdę błahymi.
- Za tobą... - wyjąkał. Powoli się odwróciłam. Stał za mną jakiś dziwny stwór. Był kilkakrotnie ode mnie wyższy, miał chyba blisko stu czerwonych ślep patrzących w moją stronę. Nogi wyglądały jak kraba, usta jak krakena, które otwierały się i zamykały jak u ryby, ściekała po nich krew wyglądając na świeżą, a w nich rzędy ostrych jak brzytwa rekinich zębów przystosowanych do szybkiego gryzienia ofiar. Ciało miał tłuste i obślizgłe, lecz twarde. Śmierdział niewyobrażalnie, więc zatkałam nos palcami i powiedziałam:
- Kiedy ty ostatnio myłeś zęby?
Na to "to coś" ryknęło w moją stronę niczym dinozaur plując przy tym swoją obślizgłą śliną. Fuuu... Byłam cała od tego mokra... Co za niewychowane stworzenie...
- Czyli sobie spokojnie nie pogadamy, co? Mogłam przecież zaprosić na herbatkę i herbatnika i byśmy sobie żyli w zgodzie... Jak nie, to nie.
Z gęby wysunął się długi trójkątny język owijając się dookoła całego ciała Kurdupla, który darł się jak zwykle w Niebogłosy. Wtedy w mojej dłoni pojawił się szeroki miecz ze srebrnym ostrzem w czarnej zdobionej oprawie z zielonymi wzorami. Ślina z mojego ciała całkowicie zniknęła, a ja rzuciłam się na stwora z mieczem.
Najpierw odcięłam mu język, tak że Kurdupel upadł na ziemię i jęknął z bólu. Ja obiegłam go dookoła po czym z powrotem stanęłam przez nim i czekałam aż upadnie, ponieważ przecięłam go w mgnieniu oka na pól. Moje oczekiwania spełniły się w tafli czarnej atramentowej krwi potwora, po czym zza krzaków wybiegły mgliste, czarne stworzenia, które w zabójczym tempie pożerały "to coś", nie przejmując się mną i roztrzęsionym Kurduplem. Miecz zniknął. Nie zamierzałam dłużej zwlekać, więc zwróciłam się do niebieskowłosego, już idąc dalej:
- Chodź, idziemy.
Chłopak od razu zerwał się z ziemi bez słowa i pobiegł za mną, dziękując nieustannie, za "uratowanie mu życia".
********
Kilka kolejnych godzin później, okazało się, że podróż potrwa jeszcze trochę dłużej, niż z początku myśleliśmy. Kurdupel nagle stanął jak wyryty i mruknął spięty:
- Mam złe przeczucia...
- To znaczy?
Patrzył w stronę już widocznego w oddali domu, którego rozświetlał księżyc. Stał jakieś trzy kilometry od nas.
- To byłoby za proste, jakbyśmy mogli tak po prostu do niego wejść. Coś jeszcze powinno go pilnować...
- Wiesz co, Valto? Po raz pierwszy przyznam ci rację. - powiedziałam w zamyśleniu. Ucieszył się chyba, że nazwałam go po imieniu - Ale co to może być?...
- Nie wiem... Może kolejny potwór?
- Może... Ale to i równie dobrze może być coś całkowicie innego. Wiemy tylko tyle, że to na pewno pułapka. - odparłam.
- Sprawdzimy, co to?
- Ty idź, jak taki mądry. - prychnęłam.
- Myślałem że mamy inny pomysł... - westchnął zawiedziony.
- No, mamy inny pomysł.
- Jaki? - ucieszył się.
- Ja cię tam rzucę, a jeżeli coś cię zje, albo rozszarpie na strzępy, będzie to oznaczało, że coś tam jest.
- Ha, ha, ha. - zaśmiał się ironicznym śmiechem. Wyglądało, że naprawdę myślał, że ja mówię naprawdę. No i dobrze. Niech się boi.
Wtedy w mojej dłoni pojawił się czarny lśniący łuk z błyszczącymi zielonymi strzałami. Lewą ręką chwyciłam rękojeść, a prawą strzałę i naciągnęłam cięciwę. Puściłam strzałę, która ze świstem poleciała w dal. W czasie lotu przeobraziła się w najprawdziwszy złoty ogień, rozświetlając linię strzału. Pod koniec odbiła się od czegoś, czego z początku nie zauważyliśmy, co po chwili mruknęło i podniosło się wyrywając drzewa i ziemię, którymi miał porośnięte całe plecy. Musiał tam leżeć chyba przez wieki. Było to dużo większe niż poprzedni potwór, bo rosło, rosło i rosło...
Gdy już całkowicie wstało, uniosło wysoko swój łeb, umieszczony na długiej szyi i otworzyło swoją paszczę. Rozwinęło równie olbrzymie skrzydła i pomachało nimi, po czym zwinęło. To był smok. Cały czarny, taki szlachetny... Po prostu jednym słowem: piękny. Sama się dziwię, że to powiem, ale: nie chcę tego zabijać, ale jestem zmuszona. Od zawsze interesowałam się w głębi duszy smokami i ich tajemniczością. Najrzadsze i najsilniejsze były właśnie czarne olbrzymy, zwane "Posłańcami Mroku". Wcześniej nie rozumiałam dlaczego tak się nazywają, ale teraz chyba już się domyślam...
Smok opuścił głowę, by zobaczyć, kto go zbudził ze snu i wtedy dostrzegł nas. To będzie dużo trudniejszy przeciwnik niż "to coś", co już spotkaliśmy wcześniej na swojej drodze. Cały jest porośniętymi niemal niezniszczalnymi łuskami, które przetrwają nawet najsilniejszy atak. Po za tym patrząc na budowę jego ciała, stwierdzam, że jest dobry w lataniu, jak i jest bardzo szybki, sprytny i piekielnie inteligentny. Niełatwo go przechytrzymy...
- Valto, uważaj! - wrzasnęłam do sztywnego ze strachu mężczyzny. Nie ruszył się nadal, więc użyłam zaklęcia, dzięki któremu unikniemy ataku. Smok zionął prosto na nas wielką falą niszczycielskiego ognia. Na szczęście lśniąca kula obronna wytrzymała atak.
- Może chociaż raz się wykażesz?! - krzyknęłam już naprawdę wściekła do niego. Spojrzał na mnie.
- Postaram się...
Wtedy smok zaczął drapać kulę, ostrymi i twardymi jak stal, chcąc się do nas dostać.
- Nie można tej kuli jakoś przemieścić? - zapytał Valto.
- Nie.
- Znasz się na smokach?
- Trochę... - burknęłam niezadowolona, że to przed nim przyznałam.
- Miałaś już kiedyś z nimi do czynienia?
- Chyba tylko raz. A ty?
- Ja przy nich pracowałem, wiem o nich całkiem sporo. Walczyłem kiedyś z tymi groźniejszymi.
- A z Posłańcem Mroku?
- Jeszcze nie, ale zaraz będę. - uśmiechnął się słabo. Nie za bardzo mu wierzyłam w to, że jest lub był Łowcą Smoków. Chociaż... Ma przecież może nawet z tysiąc lat, więc mógł przez ten czas naprawdę wiele zrobić lub się zmienić.
- No fakt. Masz już jakiś pomysł? Długo tak nie wytrzymam. - powiedziałam utrzymując wciąż kulę obronną.
- Chyba tak...
- Co jest ci potrzebne?
- Ten łuk, który masz, dzidę...
- Dzidę? Po co ci ona? - zdziwiłam się trochę.
- Zobaczysz... - mruknął tajemniczo.
- Mocną, wielką sieć, ale nie teraz, tylko wtedy kiedy ci powiem. Linę, również bardzo wytrzymałą, jak możesz, to niezniszczalną. Tarcza i zbroja ognioodporna. Dla nas obu.
- Miecze też?
- Mogą być.
Wyczarowałam mu wszystko co potrzebuje, po czym powiedziałam:
- To jaki w końcu mamy plan?

<C.D.N>

''Władca Mroku cz 4''

- Raz, dwa, TRZY! - po zakończonym odliczaniu Valto, moja kula obronna zniknęła, a on za to ostrą dzidą przebił szyję smoka w delikatnym miejscu. Posłaniec Mroku nim się obrócił, już nie mógł ziać ogniem, lecz oddychać nadal tak. Natychmiast natomiast zdenerwował się i swoją silną łapą rzucił biednego Valto o jedno z drzew. Podszedł chcąc go pożreć, gdy niespodziewanie Valto uniósł głowę i głośno wrzasnął, dając mi znak, na który przyczajona czekałam:
- Już!
Wtedy na łeb mitycznego gada spadła ciężka sieć przymiażdżając go do ziemi, z strasznym hukiem, bo jednak waży co najmniej te 50 ton... Smok był już naprawdę wściekły. Już za chwilę się podniósł z furią zrzucając z siebie sieć, gotowy rozszarpać Valto, a potem mnie. Otworzył gębę zaraz przed chłopakiem. Valto tylko na to czekał. Uniósł łuk, który chował za plecami i strzelił do środka jego otwartych ust. Posłaniec Mroku wyprostował się i ryknął wściekle naprężając wszystkie mięśnie w pełnej gotowości do kolejnego ataku, by pod naszą nieuwagę zaatakować. Myślał, że Valto znowu w niego zaraz strzeli kolejną strzałą. Błąd.
Po chwili oczekiwania trochę zaskoczony brakiem reakcji przeciwnika otworzył swoje fioletowe oczy i spojrzał na chłopaka, jakby się pytał: "Czemu nie atakujesz?". Oczekiwałam na ten znak. Wcześniej mnie nie zauważył, jak dryfuję spokojnie w powietrzu. Wtedy z niesamowitą prędkością przemieściłam się centralnie na jego nos i wbiłam dwa miecze w jego oczy, które były większe nawet ode mnie samej. Trysnęła gorąca, bordowa krew. Smok stracił możliwość widzenia. Ryknął przeraźliwie przerażony nadchodzącą klęską.
Valto zaczął kilkakrotnie obiegać jego potężne nogi olbrzymiego smoka z liną, wykorzystując czas, gdy ten wściekle miotał głową na boki, próbując mnie strącić z nosa. Nic z tego: trzymałam się mocno. Valto pociągnął mocniej za sznur by zawiązać węzeł. Puściłam nos gada, a ten upadł z łoskotem na podłożu, gdy chciał się poruszyć. Wtedy moja dłoń zaczęła się iskrzyć na zielono i strzeliłam magią prosto z pierś smoka, dobijając go. Sfrunęłam na ziemię, obok Valto. Przybiliśmy sobie triumfalną piątkę i powiedziałam do niego:
- Wiesz co?...
- Co?
- Chyba po raz pierwszy w życiu poznałam tą bezsensowną "magię przyjaźni"...
- Hę? - powiedział zdumiony.
- Póki nie zginiemy, chciałam ci powiedzieć, że całkiem polubiłam cię. Jesteś w porządku.
- Serio?
- Raczej tak. Nie mam już i tak nic do stracenia, wszystko co kiedyś dla mnie się liczyło przepadło jak kamień w wodę bez możliwości powrotu. Idziemy dalej.
Roześmiał się na moją powagę.
********************
W końcu stanęliśmy przed próchniejącymi ze starości drzwiami. Z buta wjeżdżam, jednym kopem wyłamuję drzwi! Rozpadły się na kawałki, otwierając nam wejście do środka. Ostrożnie zrobiłam pierwszy krok do środka i rozejrzałam się dookoła, czy w środku nie czyha jakieś niebezpieczeństwo.
- Czysto... - powiedziałam szeptem do Valto. Weszliśmy do środka. Czuć było stęchliznę i kurz. Valto krzyknął:
- Hop, hop... Jest tu kto?...
Odpowiedziała nam głucha cisza.
- Chyba nikogo nie... - zaczął Valto.
- Ja jestem... - przerwał nam jakiś słaby, zachrypnięty głos.
- Gdzie? - zapytałam.
- Tutaj...
Ruszyliśmy w stronę głosu z uniesionymi mieczami w razie potrzeby walki. Nagle ujrzeliśmy skutego kajdanami mężczyznę do ściany, lekko zgarbionego. Valto od razu go poznał:
- Biały Kieł!
Białowłosy mężczyzna uniósł głowę i wyprostował się z słabym uśmiechem. Zrozumiałam, że to ten Żółty Rzyg, i to jego mam uwolnić. Podeszłam i zaczęłam oglądać kajdany. Wyglądały dość nietypowo...
- Ich nie zniszczysz, musisz tylko odkluczyć, moja droga. - mruknął.
- Kto ma klucz? - warknęłam, bo już chciałam żeby to wszystko już się jak najszybciej skończyło.
- Kurayami...
- Kto taki? - zapytałam marszcząc brwi.
- Kurayami... To Król Mroku.
- A no tak... - wstałam - No to gdzie on jest? Dawać mi go tu!
- Tutaj, nie gorączkuj się...
Ja i Valto spojrzeliśmy w jego stronę. Właściwie jej. Tak, to była dziewczyna. Król najwidoczniej nie zawsze musi być facetem, pozory mylą... Była przyodziana w czarną gotycką lolitę z falbankami, gorsetem i rękawami sięgającymi do łokci, zakończonymi również bogatymi falbanami. Na szyi zawiązaną miała czarną kokardę. Na nogi ubrała czarne pantofelki na platformach i czarne zdobione podkolanówki. Włosy miała lokowane, kruczoczarne, spięte u góry, a grzywka była idealnie równa. W ręce trzymała czarny wachlarz.
- Chyba przyszliście, aby go uwolnić, prawda? - powiedziała słodziutko, by nas zasłodzić swoim urokiem.
- Tak... - powiedziałam unosząc miecz, by zadać jej cios.
- Czyli nie macie dobrych zamiarów w stosunku do mnie?
- Nie...
- Świetnie... Masz uroczego chłopaka... - podeszła z zalotnym uśmiechem do Valto, który zafascynowany patrzył na spore kobiece walory Kurayami. Podrywacz jeden się znalazł... Wtedy jej wachlarz zmienił się w kosę i zaatakowała nieprzygotowanego Valto. Na szczęście w porę zdążył zablokować atak, tak, że nic mu się nie stało. Mógł skończyć marnie...
Wtedy i ja zaatakowałam Władczynię Mroku, żeby oddać za "zamach" na przyjaciela, lecz durna Kurayami zdążyła się obrócić i rozciąć mój brzuch srebrnym ostrzem. Zrobiło mi się ciemno przed oczami... Widziałam światło w tunelu, które aż się prosiło, by do niego iść...

<C.D.N>

''Władca Mroku cz 5''

Otworzyłam oczy. Stałam na jakiejś puszystej chmurze. Spojrzałam zdezorientowana w bok. Stał obok mnie jakiś biały lśniący wilk z skrzydłami, z aureolą nad głową, który oznajmił mi uroczyście:
- Witaj Kazumo. Jesteś w Wilczym Niebie.
- Nie no, to chyba już jakieś żarty! - tego już było za wiele - Co ju tutaj w ogóle robię?!
- Umarłaś.
- Wolę iść do piekła - burknęłam niezadowolona.
- Wszystkie wilki idą do Nieba.
- Ja chcę do piekła.
- Nie możesz. - zaczął powoli tracić swoją "anielską" cierpliwość.
- Mogę.
- Nie możesz! - krzyknął już wściekły moją stanowczością.
- Mogę.
Wtedy obraz mi się urwał i znowu zapanowała błoga ciemność...
**************
- Kazuma, ty żyjesz! - krzyknął radośnie na dzień dobry Valto. Miałam jego uśmiechnięty ryj zaraz przed twarzą.
- Ta... Wziąłeś mnie z tej białej chmurki dla lalusiów. - odsunęłam ręką jego łeb i powoli, lekko obolała podniosłam się z zakurzonej podłogi.
- Co?
- I tak nie zrozumiesz... - podniosłam miecz, który wcześniej upuściłam i wbiłam w klatkę piersiową roześmianej Kurayami. Niby taka potężna, teraz a stękając upadła na ziemię w plami krwi, równocześnie krztusząc się nią. Hańba jej na wieki.
- Mogłaś nam dobrowolnie oddać ten durny klucz, nie sądzisz? - warknęłam zrywając klucz ze sznureczka na jej szyi ukrytego pod kokardą. Podeszłam do Żółtego Rzyga i rozkułam z kajdan, po czym powiedziałam:
- Dziękuj swojej wybawczyni kundlu, bo cię z powrotem zakuję w kajdany.
Spojrzał na mnie pytająco.
- To spełniacie te moje życzenia?
Żółty Rzyg był coraz bardziej zagubiony. Dopiero po wyjaśnieniach Valto zrozumiał o co chodzi, po czym rzekł:
- To czego sobie życzysz?...
- Hm... - udawałam że się zastanawiam - Chcę mieć umiejętność zmienienia się w człowieka, ten motor, i...
- I?...
- ...możliwość bycia nową Władczynią Mroku.
Zaniemówili z wrażenia. Pierwszy odezwał się Żółty Rzyg:
- Wiesz ile konsekwencji się z tym wiąże i odpowiedzialności?...
- Ta... Ta... Ale mówiliście, że mogę wybrać trzy życzenia JAKIE CHCĘ.
- Zgoda... Ale nie wolno ci nikomu przez to szkodzić. Będziesz po prostu tutaj silniejsza i panujesz nad całym tym Wymiarem. To od dzisiaj będzie twoim drugim domem. Możesz się tutaj przenosić, kiedy tylko zechcesz.
- I z kim zechcę?
- Tak, ale nie możesz go tutaj przenieść nie na więcej niż 24 godziny, bo my wszystko widzimy, pamiętaj o tym. Jeden taki wybryk i możesz stracić życie przez takiego osobnika jak ty do Kurayami.
- U siebie będę nieśmiertelna?
- Tak, do czasu swojego pierwszego wybryku. Nie wolno ci się zbuntować.
- To wszystko mi odpowiada. - uśmiechnęłam się zadowolona.
- Ale pamiętaj, ty tutaj możesz być mniej czasu niż u siebie. Nikt nie może zauważyć, że znikasz.
- Spoko.
Ponownie zapanowała całkowita ciemność.
******************
Otworzyłam oczy. Byłam w pomieszczeniu lekarskim w swojej watasze razem z Nickiem, który mi się uważnie przyglądał. Od razu się podniosłam i powiedziałam ostro:
- Co się stało?!
- Znaleźliśmy cię nieprzytomną w Miejscu Spokoju po dwóch dniach poszukiwań, pomimo tego, że patrzyliśmy tam już wielokrotnie. Może to ty nam wyjaśnisz, co się stało?
- To naprawdę długa historia...
- Ja mam czas.
- I tak nie zrozumiesz, bo uznasz, że to mi się śniło. Gdzie jest Alfa? - mruknęłam patrząc z niechęcią na swoje wilcze łapy.
- Jest obecnie zajęty. Czy to jest takie ważne, to co chcesz mu przekazać?
- Tak.
*******************
Kilka minut później już przyszedł Octavius i warknął ze złością, bo niezbyt się polubiliśmy:
- Czego chcesz?
- Zostawisz mnie na kilka godzinek samą?
- Nie uciekniesz?
- Nie. - odparłam przewracając oczami.
- A ile konkretnie to będzie godzin?
- A ile mi dasz?
- Sześć starczy?
Skinęłam potakująco głową. Odchodząc powiedział:
- Tylko się nie spóźnij...
- A ty się nie zgub! - rzuciłam.
- Ha, ha, ha... - zaśmiał się ironicznie, myśląc, że się "zmieniłam". W co on wierzy?
Ruszyłam w stronę zabudowań miasta, aby udać się na kolejną cudowną przejażdżkę motocyklową...

<THE END>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz