- Nie znudziło ci się na księżycu? - rzuciłem słowami i powaliłem go na ziemię.
Jego magia wypuściła z objęć Andreę i jej towarzysza.
Artemis zmienił się w swoją postać czarnego dymu, po czym zniknął na chwilę.
- Uciekaj lepiej! - krzyknąłem odwracając się do wadery.
Na to Nightwolf stanął przede mną ze swoim żelaznym mieczem z sygnaturą księżyca i przesunął ostrze w stronę mojego gardła. Wyczarowałem swój własny jasny miecz. Oby dwoje unosiliśmy je za pomocą magii, tak jak uczył nas kiedyś ojciec. Tak walczyliśmy przez dłuższy czas. Jakoś wbiłem miecz w jego popiersie. Wbił się. Jego oczy zrobiły się białe i podniósł głowę do góry.
- Tyle... nienawiści... - na to energicznym ruchem wyciągnął miecz i rzucił się do walki.
Rany się mu szybko zrosły jak u ducha. Zaczęła się ostateczna bitwa. Stukot mieczy i bębniących jak orkiestra perkusyjna serca. Na to zobaczyłem za drzewami całe stowarzyszenie (xD) alf i Andreę. Wyraźne ich tu przyprowadziła.
- Na co mi wy!? Jak mogę władać na zawsze nocą! - krzyknął, aż poderwał się ostry wiatr.
- Nie możemy tak tu stać Artemisie, albo przestaniesz, albo znowu wylądujesz na księżycu! - wrzasnąłem cały obolały.
- Hm... No nie wiem - znowu rzucił we mnie strumieniem many.
- To ostateczne posunięcie. Wybacz - wymierzyłem w niego moją magią. Zaklęcie zsyłające na księżyc. Nagle jakiś promień światła wniknął w moją moc, mana stała się zielono-fioletowa. Uderzyła wielkim źródłem światła i szybkości w Artemis'a. Straciłem przytomność. Obudziłem się, a na to poczułem liźnięcie na mojej twarzy.
- MAMO. Nie jestem już szczeniakiem! - krzyknąłem,poderwałem się z ziemi i szybko przetarłem twarz i oczy łapą. Rozejrzałem się. Wokół stała moja rodzina i Andrea, ze swoim towarzyszem.
- Co się stało? - otrząsnąłem się.
Na to ojciec skinął głową w jednym kierunku. Spojrzałem w tamtą stronę. Na ziemi leżała postać mniejszego brata, wokół niego leżała poćwiartowana niemalże zbroja na popiersie i zewnętrzną stronę głowy (mniejszy, bo jako Nightwolf Moon był o wiele większy od innych wilków). Podeszliśmy razem do niego. Staliśmy przy nim przez chwilę. Nagle otworzył oczy, na co pod wpływem przerażenia podkulił ogon.
- Tyle cię nie widziałem pod tą postacią bracie. Mieliśmy zarządzać tą watahą razem, nie oddzielnie, prawda? Czy przyjmiesz moją przyjaźń? - wyciągnąłem mu łapę.
- Tak dawno cię nie widziałem! - podskoczył i przytulił mnie mocno. Z jego oczu zaczęły kapać łzy.
<ktoś? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz