Kolejny dzień wojny - kolejne szanse na wygranie tej wojny. Wszystkie wilki z wrogiej watahy przebywały w szpitalu. Wojna na chwilę ustała i wilki odpoczywały. Jednak przyszła wiadomość, że jeden wilk z WCN nie przywędrował do szpitala. Od razu na polu rozgłosiła się wrzawa i krzyki. Basiory wstały i wyszczerzyły kły, gotowe by szukać szczęśliwca który został gdzieś na polu ostatni.
- Cisza!- krzyknęła Kiiyuko z WMW.
- Uciekinier może być wszędzie. W lesie, gdzieś ukrywać się na polu, albo uciec - dopowiedział Glory.
- To nie czas by siedzieć i odpoczywać! Teraz wstawać i być przygotowanym na wszystko!- krzyknęła Jade.
- Jestem za. Wilk czy wilczyca może być wszędzie. Pamiętajcie tylko, że wilk po naszej stronie ma wymalowane na ciele smugi, w kolorze swojej watahy. Oni nie mają żadnych cech rozpoznawczych - oznajmił Rafael.
Spojrzałem na wszystkich, czy mogą mi udzielić głosu.
- Więc, teraz podzielimy was na grupy. Jedna ma przeszukać okolice pola bitwy, czy przypadkiem wilk nie padł z wycieńczenia, druga w lesie, a trzecia całe okolice za lasem, koło lasu dalej od naszego pola. Zrozumiano?- powiedziałem na tyle głośno by nas wszyscy usłyszeli.
Wtedy Solaris i Glory przydzielili wilki do grup. I każdy zaczął szukać wadery bądź basiora. Sytuacja była taka że się dowiedzieliśmy że wilków dorosłych nie było sześć, ale siedem. Każdy poszedł w swoim kierunku.
- W górę bracie!- krzyknął Solaris.
- Ehh... Niech ci będzie...- poleciałem za nim.
- Dziwna wojna, prawda?- zapytałem w locie.
- Tak... Mamy teraz czas by odpocząć, ale jeden wilk ciągle jest na wolności - dodał szybko.
- Tak, tak...- westchnąłem.
- Czyli sądzisz, że musimy go znaleźć?- zadałem pytanie.
- A czemu mielibyśmy go nie znaleźć?- dopytał zdziwiony.
- No bo... Wilk mógł się całą wojnę ukrywać i...- przerwał mi.
- Nie mógł. To nie możliwe. Nasi najlepsi tropiciele tropili zapachy wilków, znaleźli każdych w krzakach, w lesie. Różnie bywało - odrzekł.
- Dobra, dobra... W porządku - zleciałem trochę niżej gdy brat wzniósł się wysoko.
- Kaigy?- zapytałem lecąc nad grupą biegnących wilków.
Czerwono-biała twarz dawnego przyjaciela spojrzała na mnie.
- Wreszcie się do mnie odezwałeś - powiedział, ale wreszcie odwrócił łeb w inną stronę.
Andrea z Foxy'm, Lumia, Livia, Vapper, Jeff, Denar, Hardwell, Jerome i Sonatan widzieli tę sytuację, ale szybko powrócili do biegu. Mieli rację, nie powinienem ich teraz rozkojarzać.
- Dobra, biegniesz z nami? Przeszukujemy las - parsknął.
- Huh... Niech będzie - polecieliśmy razem.
Deszcz bębnił po gałęziach i drzewach które odbijały się od kory. Wśród tego deszczu Andrea coś usłyszała.
- Słyszycie to?- zapytała, a wszyscy ustali w miejscu.
- A co takiego?- zapytała Lumia.
- No... Dźwięk... Ja słyszę jakby ktoś... Płakał? Albo chociaż łkał?- odpowiedziała niepewna swojego spostrzeżenia.
Wszyscy wytężyli słuch.
- Tak! Czuję wilka!- zawarczał Jeff i pobiegł w jednym kierunku, a za nim wszyscy.
Biegliśmy w kałużach jak najciszej, by ofiara nas nie słyszała. Płacz i lament ucichł. Zdziwiliśmy się mocno. - - Gdzie teraz? Jak ktoś nawet teraz płacze to... Deszcz wszystko zagłusza...- rzucił wyjaśnienie Jerome.
Nagle dobiegła do nas Sunset.
- Sun! Nic ci nie jest?- zapytałem i przytuliłem ją.
- Artemis, nie pora na miłosne wymiotne gesty i słówka. Musimy działać!- rzekła na to Livia.
- Masz rację- puściłem Sun.
- Jeszcze nie było żadnego alarmu. Nikt wilka nie znalazł. Nawet cztery inne ekipy chodzące po tym lesie nie!- oznajmiła Sunset.
- To bardzo prawdopodobne i nie - podchwycił Sonatan.
- Czemu nie?!- krzyknęła Lumia i tupnęła łapą w ziemię.
- No bo... Niby kto to jest kto siedzi akurat w krzaku obok Kaigy'ego?- zapytał.
Wszyscy na to naprężyli się jak strzała i z wyszczerzonymi kłami spojrzeli tamtą stronę.
Zza rośliny wybiegła biała wadera. Biegła co sił w łapach, ale my ją doganialiśmy. Dołączył się do nas Rafael i Solaris obserwujący wszystko z góry.
- Artemis! Zagoń ją tak, by pobiegła w kierunku góry! Tam nie będzie odwrotu!- wrzasnął Solaris.
By do siebie mówić musieliśmy wręcz krzyczeć, bo nic przez ten deszcz i ulewę nie było słychać.
- Dobrze!- rozpędziłem się i w szybkości niemal światła dogoniłem waderę.
Ona szybko skręciła tam, gdzie chciał Solaris. Wilki niektóre, wypuściły iskry w powietrze, które oznaczały że gonią uciekiniera. Do grupy, która oddaliła się w deszczu, dobiegły inne wilki, ale już nie widziałem jakie. Teraz skupiłem się tylko na waderze. W końcu dobiegła do dołu góry. Oglądnęła się nerwowo i zaczęła się wspinać, chociaż że zbocze góry było niemal pionowe. Chciałem pod nią podlecieć, co nie było wielkim wyczynem, ale skrzydła mi zmokły i nie mogłem nimi nawet ruszyć. Pióra były cięższe od mojego ciała. Zacząłem wspinać się za waderą.
- Twój puls, jak młot
Na futrze pot!- nie wiedziałem czemu ale jak w musicalach w różnych scenach mojego życia zaczynałem śpiewać. Jak to już się zaczęło, wręcz nie mogłem przestać!
- Każdym wyzwaniem wasza wataha, chce wygnać nas na krzyż!
Chcę was pokonać, byście nie bluzgali mym imieniem do dziś,
Chciałbym wreszcie cię złapać, lecz naprzykszasz się mi!- dokończyłem wers piosenki, i wreszcie złapałem waderę za kostkę. Wadera pod napięciem spadła z 4 metrów w dół, nic jej się nie stało, zaczęła uciekać, a wtedy otoczyły ją wilki z różnych watah. Spojrzałem do góry, w padający deszcz.
- Oby niedługo był koniec - wyszeptałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz