wtorek, 24 lutego 2015

Od Sunset "Walentencje cz.6"(cd.Artemis)

Świat nadla wirował mi od upadku. Wstałam chwiejnie, odwróciłam się i ujrzałam leżącego na kamiennej glebie Artemisa. Wyglądał jakby coś mu sie stało.
-O matko! Artemis! Co jest? - zbliżyłam się do basiora. Artemis tylko jęknął z bulu, a potem stracił przytomność.
-Co ja teraz zrobię? - zaczęłam panikować. - Artemis! Artemis, zbudź się! Proszę!
Wtem nadbiegła Taravia. Chyba tak ma na imię? Popatrzyła się na Artemisa.
-Co się z nim stało? Co z nim? - zapytała.
-Ja...i on...a potem my...- spanikowałam tak, że nie byłam w stanie nic powiedzieć.
-Uspokój się i powtórz.
Wzięłam kilka głębokich wdechów i po krótce opowiedziałam jej co się wydarzyło. Pominnęłam tylko co robiłam nad krawędzią.
-Powinnyśmy go zabrać do szpitala. Nie wygląda dobrze.
-Masz rację. Czemu o tym od rzu nie pomyślałam?
***************
Czekałyśmy razem w poczekalni, aż dowiemy się co z Artemisem. Bardzo się denerowałam, dlatego nie mogłam usiedzieć na miejscu.
-A tobie co? - zapytała Taravia.
-Martwię się o niego.
-Po co? Przecież jest silny, wyliże się chłop.
-Ale i tak się o niego boję.
-Czemu? Zależy ci na nim aż tak?
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. A ty nie masz kogos na kim ci zależy?
-No mam. Mojego chłopaka Miranda.
-Więc powinnaś  zrozumieć.
-Ale to nie zmienia faktu, że powinnaś się troche uspokoić, znowu.
Może masz rację - usiadłam obok niej, ale coś mi się przypomniało. A nawet dwa cosie.
-Ale ja jestem GŁUPIA!!! - wrzasnęłam.
-Co znowu? - Taravię chyba już nudziła moja histeria.
-No bo...ja umiem się teleportować. W tedy, kiedy spadałam, mogłam się teleportować na stały grunt i Artemis nie musiuałby mnie ratować. Dodatkowo, ja umiem uleczać, ale kompletnie mi oba rozwiązania złych sytuacji wyleciały z głowy. Tak się bałam, że w ich wyniku stracę Artemisa - poczułam łzy spływające mi po policzkach.
-Ej no! Uspokój się. Nie mazgaj mi się tutaj!
Trochę się uspokoiłam i wtedy przyszedł lekarz. Taravia próbowała mnie powstrzymać, ale znowu się zerwałam z krzesła.
-I co z nim?
-Już wszystko w pożądku.Dobrze, że jego skrzydła są tylko wyczarowane, bo byłoby z nimi krucho.
-Można do niego pujść?
-Na razie odpoczywa, ale sondzę, że chciałby żebyście mu towarzyszyły.
Od razu poleciałąm do niego. Wchodzac do sali spostrzegłam, że Taravia nie wchodzi tam  ze mną.
-Nie idziesz?
-Nie. Dam wam czas sam na sam.
-Dzięki. O i dziękuję za pomoc.
-Nie ma sprawy!
Podeszłam do łóżka Artemisa i usiadłąm na krzesełku obok niego.  Złapałam basiora za łapę i położyłam głowę na jego kolanach. Spał. Miał usztywniony karg i nie miał skrzydeł. Popatrzyłam się na jego cudny pyszczek. Czułam się winna. Zamknęłam oczy i zaśpiewałam cicho swoją rymowankę uzdrawiającą.

Ulecz każdą z ran,
Odmień losu plan,
Co stracone - znajdź
I wróć mi dawny skarb,
Mój dawny skarb.

-Przepraszam Artemis. To wszystko moja wina - nie zwróciłam uwagi, że się ocknął i drugą łapą pogłaskał mnie po głowie. Otworzyłam oczy, uniosłam się i sporzałm prosto w jego cudowne oczy. Uśmiechał się. Nie mogłam się powstrzymać i zrzuciłam się, żeby go przytulić.
-Ej! Spokojnie! - powiedział swoim cudnym głosem.
-Tak się o ciebie martwiłam - zaśmiał się na co przypomniałam sobie co robię i z rumińcem na policzkach wróciłam na miejsce.
<Artemis?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz