- To... Naprawdę, ty mnie uleczyłaś? - zapytałem.
- Ja... Nie wiem czy zupełnie uleczyłam... Ale, czujesz się lepiej.... O 100 razy lepiej, jak widzę - uśmiechnęła się.
- Mogę to potwierdzić z łapą na sercu - zaśmiałem się.
- A co z twoimi skrzydłami? - dopytała.
- Mogę je wyczarowywać... I tylko to... One jakby zniknęły teraz, ale jak chcę mogę je znowu wyczarować. Teraz mają założony gips, a nawet tego nie widzisz - odrzekłem.
- Uff... Całe szczęście że nic gorszego ci się nie stało! Bym sobie tego nie wybaczyła!- krzyknęła.
- Tylko następnym razem musisz uważać na zaklęcie uzdrawiania. Jak go źle wypowiesz, przestawisz słowa w zaklęciu może się to odwrócić... Więc dziękuję ci i zarazem uważaj na przyszłość - powiedziałem cicho.
- Pewnie, dotrzymam słowa - przesunęła krzesełko bliżej mojego łóżka.
- Dziękuję, że tu jesteś. Na pewno zaraz przylecą tutaj moi rodzice, siostry i brat. Będzie więcej zamieszania przy mnie niż przy stole wigilijnym - westchnąłem.
Sunset się zaśmiała lekko.
- Wiesz... Nawet sądzę chyba że czuję się o wiele, wiele lepiej...
***
Były już to trzy dni od mojego ''małego'' wypadku. Przechodziłem koło kładki na strumieniu, koło zielonego lasu. Towarzyszył mi Bonnie, strasznie się za mną stęsknił biedaczek.
- Cieszę że cię znowu widzę, Bonn - wszedłem łapami do strumyka.
- Ja też - powiedział animatronowym głosem.
Zamknąłem oczy i włożyłem głowę pod wodę. Było tam płyciutko, ale pod taflą pływało pełno łososi. Pięknych, świeżych różowiutkich łososi.
- Ty przeszedłeś na dietę? - zapytał Bonnie, a ja wystawiłem łeb z wody.
- Tak, zgadłeś - i znowu zanurkowałem.
- Aha... Naprawdę, fajna dieta - usiadł na kładce, a ja łowiłem ryby. Kątem oka pod wodą, widziałem jak Bonn patrzy przed siebie i w tej chwili mnie uderzył wręcz w bok.
- Bonn! - wyciągnąłem szybko głowę z wody.
Zapomniałem że Bonnie jest animatronikiem i ma BARDZO i to BARDZO ''mocne'' części ciała. Kiwnął głową w jednym kierunku, a ja odruchowo się obejrzałem.
Przez całe jeziorko-strumyk biegła Sunset.
- Artemis, szukałam cię wszędzie! - krzyknęła, i w końcu dobiegła do nas.
- Zawsze rano przechodzę różnymi terenami, powstrzymując porządek - oznajmiłem.
- Ohh... Tak - szepnęła i przegryzła wargę.
- Więc, czego tu szukasz? - spojrzałem na Bonnie'go który moczył łapy w szybkim nurcie strumyka.
- Huh... Trudno powiedzieć... Chciałam powiedzieć... Że, cię bardzo lubię, ale... Jestem tylko szczeniakiem- opuściła głowę.
- Łatwo jest pragnąć więcej,
cierpliwych nagradza los - zaśpiewałem i podniosłem łapą jej podbródek.
- Jednak najtrudniej wybić się,
by usłyszano też twój głos - wzleciałem w powietrze, zaledwie kilka centymetrów nad taflą.
- Sunset, naprawdę, nie musisz być starsza bym cię bardzo lubił. Masz 1'6 (szesnaście lat), a to już wiek niemożliwie bliski do mojego. Dwa lata róznicy względu nie mają
- Ale mam nadal... Miano szczeniaka - westchnęła.
- Rację masz i nie mogę ci jej zakazać, jednak jesteś już naprawdę bliska w moim wieku. Nie wiń się za to. Naprawdę, mała jest to różnica. Jesteś prawie, że mojego wzrostu - zaśmiałem się lekko.
<Sunset??>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz