Ten dzień miał być jednym z najpiękniejszych dni w moim życiu. Moje 2 urodziny. Właśnie wkraczałam w dorosłość.
Od samego rana było inaczej niż sobie wyobrażałam.
-Widzę, że jesteś smutna. Znowu o mnie chodzi? Pogódź się z tym. Nic już nie zmienisz- usłyszałam słowa Kuramy w mojej głowie.
-Doskonalę zdaję sobie z tego sprawę. Lecz jak mam się z tym pogodzić? Zawsze jestem odpychana, wszystko idzie źle, a inni mnie nienawidzą. Czy możesz w końcu przestać znęcać się nad innymi wilkami poprzez moje ciało? Kurama, rozmawialiśmy o tym. Mam Cię dość.
-Myślisz, że mi jest lekko? Chciałbym się stąd wydostać, ale musieli mnie zapieczętować akurat w Tobie...Daj mi więcej swobody, chcę mieć trochę frajdy..ale..mimo to, że się kłócimy, muszę przyznać, że jesteś świetną towarzyszką.
Westchnęłam. Nasze kłótnie chyba nigdy się nie skończą.
Moje urodziny były bardzo skromne. Właściwie to nie było nikogo, oprócz mnie, mojej siostry i mamy. Wszystko przebiegało pomyślnie, gdyby Kurama. Poszłam do lasu na spacer. Nagle usłyszałam kroki. Nawet nie zdążyłam się odwrócić, gdy mały sztylet wbił mi się w brzuch. Upadłam na ziemię. Zza krzaków wybiegł basior. Zaśmiał się szyderczo i wbił kolejny sztylet. Nie mogłam nic zrobić. Czekałam na mój koniec. W tej samej chwili dostałam niespodziewanego zastrzyku energii. Szybko wstałam i spostrzegłam, że jestem dużo większa.
-Teraz im pokażę na co mnie stać!- usłyszałam krzyk Kuramy w mojej głowie. Próbowałam się odezwać i mu przeszkodzić, lecz mój głos był cichy i słaby. Spojrzałam na swój ogon. Zamiast jednego, miałam ich dziesięć. Moje futro było pomarańczowe. Doskonale wiedziałam co to oznacza. Przejął nade mną kontrole. Przeobraziłam się. Z moich myśli wyrwał mnie krzyk. Kurama zabił basiora, który mnie atakował, a teraz pędził na moją watahę. Nie chciałam tego, tak bardzo tego nie chciałam , lecz demon był silniejszy. To on teraz rządził. Zaczął wszystko rozwalać i wszystkich zabijać. Nie mogłam tak na to patrzeć. Zaczęłam krzyczeć, najgłośniej jak umiałam, ale to nie pomagało. Łzy płynęły strumieniem. Byłam taka bezsilna. Kurama nie znał litości. Nagle chwycił moją matkę i rzucił nią o skałę.
-Kurama, proszę, przestań!- mój głos stawał się coraz silniejszy- Kurama, proszę Cię!
W końcu wróciłam do swojej postaci. Podbiegłam szybko do mojej matki. Nie oddychała. Już za późno. Wszyscy nie żyją. To ja ich zabiłam. Jestem potworem.
Od całego zajścia minęło 5 miesięcy. Kurama i ja, mimo tego wszystkiego, staliśmy się przyjaciółmi. Wspierał i troszczył się o mnie. Stał się moim najbliższym, ale także jedynym przyjacielem. Mimo tego, że jest tym bezlitosnym demonem, rozmawiał ze mną, jakby był zwykłym wilkiem.
-Musisz znaleźć watahę- odezwał się
-Wiem, tylko gdzie mam szukać? Przecież nagle na nią nie trafię.
Położyłam się pod rozłożystym drzewem, Trawa była soczyście zielona, niebo delikatnie niebieskie, a ptaki ćwierkały wokoło.Zamknęłam oczy. Nagle usłyszałam czyjeś słowa.
-Chyba nie wiesz gdzie się znajdujesz...Kim jesteś?
<ktoś chciałby odpisać?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz