-MIR!- krzyknęłam z niepokoje. Wleciałam przez zbite okno. Wszędzie leżało porozwalane szkło a Mirand leżał na posadce. Podbiegłam do niego.
- Wszystka w porządku?! Powiedz coś!- podniósł powoli łeb. Zauważyłam że ma rozciętą głowę. Z rany spływała krew. Nie wyglądało to najlepiej.
- nic mi nie jest- powiedział cicho.
-Nic?! Zabieram cię do szpitala!
Wzięłam go na swoje barki i poleciałam jak najszybciej do lekarza.
****
Czekałam przed drzwiami gabinetu. Dziwne uczucie tak na kogoś czekać. Drzwi naglę się otwarł, a ja podskoczyłam. Mir wyszedł z niego z plastrem na czole.
- Nic mu nie jest- powiedział lekarz.- Skaleczenie to wszystko.
- Dziękuje- odpowiedziałam. Drzwi zamykały się. spojrzałam groźnie na szczeniaka
- Najpierw to ty naucz się latać, a potem rób jakieś sztuczki!- warknęłam.
- Chciałem tylko sprawdzić gdzie jesteś- odpowiedział smutno.- ale na szczęście nic się nie stało
- Na TWOJE szczęści. Byłeś pod moją opieką! Jakby to było coś poważnego to by mi Solaris głowę urwał! O czym wtedy myślałeś?!
- O lataniu- uśmiechną się.- nic się nie stało, a ja będę pamiętać o hamowaniu.
Spojrzałam na niego z odrazą. On … on.. wałkówka mnie.... ale było w nim coś, co powoduje, że go lubię. Parzyliśmy przez chwilę na siebie w ciszy. Zaśmiałam się
- Masz rację... hamować powinieneś się nauczyć przed lataniem.- poczochrałam go po czuprynie.- na dzisiaj koniec latania.
- Co ?!Czemu?!- piszczał z niezadowolenia szczeniak.
- uderzyłeś się w głowę możesz mieć zaburzoną równowagę, a poza tym nie chce więcej kłopotów.
Spuścił głowę ze smutkiem. Spłatałam na niego pobłażliwe. Szybko go chwyciłam i „rzuciłam” go na swoje barki.
- Ty nie możesz... ale ja tak- wbiłam się w niebo ze zdziwionym Mirandem na plecach.
*******
Po dłuższym lataniu wylądowałam w parku.
-No dobra wysiadka. muszę trochę odpocząć. Nie jesteś piórkiem.
-Okej- powiedział basiorem złażąc nie zgrabnie. przechadzaliśmy się trochę po czym szczeniak wpadł na pomysł nowej zabawy. Ha kolejna gierka. Wygram ją.
- No to okej to jest zabawa w chowanego ty szukasz ja się chowam- wyjaśnił zasady.
- Co ty myślisz, że szczeniakiem nie byłam. Jestem dobra w te klocki- odwróciłam się do drzewa i zasłoniłam oczy łapami.- Do ilu liczyć?
- Do trzydziestu!- wrzasną z zadowoleniem i gdzieś pobiegł.
- Eh... raz ….dwa.. trzy....
******
- Trzydzieści! Szukam!!
Rozejrzałam się... cisza. Przeszukiwałam każdy krzaczek zaglądałam z każdy pieniek i nic. Nawet szmeru lub chichotu nie słyszałam jak to zazwyczaj towarzyszy przy tej zabawie. Nie mogę się poddać.... nie znów przegrałam. Tupnęłam łapą.
- Poddajesz się?
- Gdzie ty jesteś?!
- Raz, dwa trzy poddajesz się ty!- wymruczał się Miri. Nigdzie go nie widziałam...
- Eh no dobra... poddaje się- usiadłam zrezygnowana na trawie.- No dobra gdzie jesteś.
- trzeba było podnieś głowę.
Spojrzałam ze zdziwieniem w górę. No mnie obserwował!? Przez cały czas?!
- To nie fer – powiedziałam nadąsana.- A poza tym co mówiłam o lataniu?
- To tylko gra- mówiąc lądował.- A ty się zachowujesz jak rozpieszczony szczeniak.
- Co?! Ja szczeniak?- zastanowiłam się chwilę.- Masz rację. Przypomniałeś mi okres dzieciństwa. To była fajna przygoda.
Usiadł koło mnie.
- Jesteś fajna. Zostań moją najlepszą przyjaciółką.
- Naprawdę ? Tego chcesz?
- Tak- wyciągną łapę- przyrzeka na najmniejszy pazur, że będziesz moją najlepszą przyjaciółką?
- Tak przyrzekam!- zawołałam i złapaliśmy się za pazury,- na najmniejszy pazur.
Uśmiechnęłam się do niego …
< Mirand? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz